środa, 13 maja 2015

EPILOG



#1



 
Wojciech



Wchodzę na salę pooperacyjną, gdzie leży Nina. Wydaje się taka malutka i bezbronna, gdy tonie w szpitalnej pościeli. Popodpinana tysiącami rureczek i kabelków do urządzeń, walczy o swoje życie. Pielęgniarka widząc kryjące się w moich oczach pytanie, pozwala mi przy niej posiedzieć.

- Cześć, Słonko. - Chwytam jej delikatną i bezwładną dłoń. - Wiesz, tam za szybą są wszyscy nasi najbliżsi. Nawet moi rodzice przyjechali. Od wczoraj nie mogłem się tu do ciebie dostać. Lekarze twierdzą, że te dwadzieścia cztery godziny były decydujące. - Kontynuuję swój monolog gładząc kciukiem wnętrze jej dłoni. - Agata już się wybudziła. Pytała o ciebie. Andrzej z Karolem na zmianę przy mnie siedzą. Ale nie dałem im się zawlec do domu. Trener pozwolił im zostać tu parę dni. Cała drużyna jest z tobą myślami. Zati był nie pocieszony, że niczego wcześniej nie wiedział. Ale Kłos mu wszystko wyjaśnił. Nie zostawiaj mnie tu samego... - Szepczę przyciskając do ust jej drobną rączkę.

Bez słowa wpatruję się z nią, starając się zapamiętać szczegóły jej twarzy. Każdy milimetr zapisuję w sercu. Boję się...

- Przepraszam. - Czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. - Powinien pan iść do domu odpocząć. - Pielęgniarka delikatnie się uśmiecha.

Początkowo nie chcę się zgodzić, ale za szklanymi drzwiami dostrzegam Andrzeja z zaciśniętymi w wąską linię ustami.

- Martwią się też o pana. - Dodaje kobieta.

Z westchnieniem opuszczam salę. Pozwalam zabrać się do domu. Od ponad doby nie spałem. Niby nie dużo, ale mój organizm to czuje. Ledwo przykładam głowę do poduszki odpływam.



Nina



Czuję obecność Wojtka obok siebie. Wiem, że do mnie mówi. Opowiada mi o wszystkim, co dzieje się każdego dnia. I tak już tydzień. Agata też tu zagląda. Rodzice z Szymonem spędzają u mnie wolne chwile. Wojciech znika tylko na parę godzin. Głównie wtedy, gdy ktoś inny jest przy mnie. Czuję to wszystko, mimo że nie widzę.

- Wojtek wreszcie poszedł do domu. - To Aga. - Strasznie zmarniał ostatnio. Mało śpi i je. Prawie cały czas spędza przy tobie. Jest taki wytrwały. Wiesz siostrzyczko, on cię kocha nad życie. Zresztą, tak jak i my. Szymon przybiega do ciebie zaraz po pracy. Rodzice również. Sami mówili, że woleliby tu być cały czas, ale Wojciech prosił ich, aby żyli normalnie. Czekam aż się obudzisz. Tęsknię za tobą, siostra.

Wiem, że jej monolog trwa nadal. Wychodzi dopiero, gdy zjawia się Włodarczyk.

- Cześć, Kochanie. - Odzywa się. - Tęsknię za tobą, wiesz? Tak strasznie budzić mi się ze świadomością, że ciebie nie ma obok. Wróć do mnie... Prędko niech tu przyjdzie lekarz! - To pewnie nie jest skierowane do mnie.

- Niech pan do niej mówi. - Jakiś obcy głos odbija się echem po pomieszczeniu.

- Ninuś, wiem, że zawsze marzyłaś o domu z ogródkiem i dzieciach. To wszystko możemy jeszcze osiągnąć, jeśli się nie poddasz. Wyniki ostatnio ci się poprawiały. Wprawdzie nie dużo, ale były lepsze. Wiesz, co to oznacza? Że zdarzy się cud i wyzdrowiejesz. - Trzyma moją dłoń tuż przy ustach. Słyszę go wyraźnie. Ciężko mi otworzyć oczy. - Nina, kocham cię nad życie...

- Ja... Też... Cię... Kocham. - Lekko podnoszę powieki i ściskam jego dłoń.

Spoglądam na niego ułamki sekund. Potem świat wiruje. Jakieś urządzenie przeciągle piszczy. Nagle czuję się lekka i słyszę jak ktoś mnie woła.

- Ninka, dziecinko. - Otaczają mnie ramiona mojej ukochanej babci, Stasi. - Nie rozumiem dlaczego właśnie ciebie to spotkało.

- Babciu... - Przytulam się do niej.

- Masz jeszcze szansę spojrzeć na dół. Walczą o ciebie. - Mówi.

Stąpam delikatnie. Moje stopy prawie nie dotykają podłoża. Znów znajduję się w tej sali. Tym razem jednak obserwuję wszystko z boku. Na łóżku leży drobna postać, prawie w ogóle nie podobna do mnie. Wojtkowi najwidoczniej kazali wyjść na korytarz, ponieważ nie widzę go wśród zgromadzonych osób. Urządzenie nadal piszczy. Lekarz za wszelką cenę usiłuje przywrócić akcję serca. Nie trudź się już, szepczę przechodząc obok niego. Wykonuje jeszcze 30 uciśnięć klatki piersiowej. Potem przestaje.

- Czas zgonu 12:34.

Wypełniają jakieś papiery, odłączają kabelki. Na świecie jestem tylko ciałem.

- Proszę mnie wpuścić!! - Krzyczy Wojtek.

Przedziera się przez gąszcz lekarzy i pielęgniarek. Jest zdeterminowany. Zbyt długo czekał na zewnątrz bez wieści.

- Nic nie mogliśmy zrobić... - Mówi doktor, gdy Wojciech spogląda na niego z przerażeniem w oczach.

- Nie... To jakiś zły sen. Ja się zaraz obudzę. Prawda? - Łza spływa po jego policzku. - Nina! Proszę! Nina, nie zostawiaj mnie! Nie możesz mnie zostawić, słyszysz. Kocham cię! Nina! - Krzyczy. - Nina... Ninka... - Szlocha.

Stoję obok niego i gładzę go po głowie. Choć tego nie usłyszy, szepczę mu, że nigdy go nie opuszczę i zawsze będę obok. Życzę mu, żeby był szczęśliwy i poukładał sobie życie. Wychodzi na korytarz. Jestem o krok od niego. Nic nie musi mówić. Wszyscy zalewają się łzami, a jego mama mocno go obejmuje. Dziękuję, że wszyscy są obok niego.

Trzy dni później, w kaplicy zbierają się nasi najbliżsi. Przybył nawet ksiądz, którego spotkaliśmy nad morzem. Przed uroczystością długo rozmawia z Wojtkiem. Nie przysłuchuję się, obserwuję to jedynie z odległości. Podchodzę bliżej dopiero na cmentarzu. Wojciech zasłania oczy ciemnymi okularami. Tuż obok niego stoją Karol z Andrzejem. Jednak przed nimi znajduje się moja najbliższa rodzina. Mama z tatą mają spuchnięte od płaczu oczy. Agata nie ukrywa łez. Cały czas podtrzymuje ją równie zmartwiony Daniel. Szymon z kolei wygląda jakby zaraz miał się rozpaść na kawałeczki.

Kilkanaście minut później rzucają już grudki ziemi do wykopanego dołu. Wszyscy podchodzą i składają wyrazy współczucia. Opuszczają cmentarz pojedynczo. Tylko Wojtek stoi jak stał. Wrona z Kłosem wycofali się o parę kroków. Zostawiają go tam samego. Podchodzę do niego. Jestem tuż obok. Włodarczyk zdejmuje okulary. Teraz rozumiem, dlaczego ma je na nosie cały czas. Jego oczy są czerwone i opuchnięte od płaczu, a pod nimi rozciągają się wyraźne cienie.

- Wiesz, że teraz straciłem cały sens życia? - Pyta spoglądając na wykopany w ziemi dół. - Byłaś moją motywacją. Dzięki tobie poczułem, co to szczęście. Cały czas łudziłem się, że zdarzy się cud i wyzdrowiejesz. Marzyłem o tym, że będę patrzeć razem z tobą jak rosną nasze dzieci. A teraz co? Bez ciebie nic nie ma sensu. Wszystko jest szare. Nina, dlaczego mnie opuściłaś?

Choć tego nie poczuje, przytulam go. Jest silny i da sobie radę. Wierzę w jego siłę. Przyjaciele widząc, że powoli się rozkleja niemal siłą wyciągają go poza ogrodzenie. Teraz mogę już wrócić do babci i obserwować wszystko z góry.

Parę dni później zauważam, że Wojciech jest jeszcze bardziej zmartwiony. Nie wpuszcza nikogo do domu, sam też nigdzie nie wychodzi. Robi się z niego cień człowieka. Dlatego też postanawiam go odwiedzić we śnie. Cierpliwie tłumaczę mu, że tak musiało być. A teraz musi się pozbierać i zacząć żyć od nowa. Wkrótce zacznie się sezon i jego forma musi być jak najlepsza. Chyba przynosi to efekty, bo już następnego dnia wychodzi z domu. Kolejne tygodnie poświęca na budowanie formy. Hala staje się jego drugim domem. Przynajmniej nie myśli i pozwala mu to na pozbieranie się.

Jego załamanie powraca wraz z dniem Wszystkich Świętych. Znów jego oczy zachodzą łzami. Ciężko mi na to patrzeć. Tym bardziej, że nie mogę go pocieszyć w żaden sposób. Wieczorem zjawia się też Agata z Danielem. Często opowiada mi o tym, co u niej. Tym razem łzy rozpaczy mieszają się u niej ze łzami szczęścia. Daniel jej się oświadczył. Planują wspólną przyszłość. Cieszymy się z babcią. Zasługuje na to.

Życie całej mojej rodziny powoli wraca na właściwe tory. W zasadzie minął już ziemski rok, odkąd odeszłam. Wojtek w żaden sposób nie pozwala sobie pomóc. Nie chce zapomnieć. Często przychodzi na cmentarz i przy nagrobku opowiada o tym, co czuje. Za każdym razem zarzeka się, że już nikogo nie pokocha.

Cały czas jest blisko z moją rodziną. Bardzo często spotyka się z Szymonem lub Agatą. Nie chcą stracić kontaktu. W końcu stali się najlepszymi przyjaciółmi. Razem z babcią Stasią cieszymy się szczęściem Agaty w dniu jej ślubu, który odbywa się latem następnego roku. Kolejne lato Aga i Daniel spędzają już ze swoim dzieckiem. Wojciech jest ojcem chrzestnym. To on zaproponował imię dla córeczki mojej siostry. Agata bała się wymówić na głos jaki pomysł chodzi jej po głowie, a Wojtek ją w tym wyręczył.

- I wiesz... Za każdym razem mówię, że nikogo nie pokocham. Myliłem się jednak. Mała Ninka podbiła moje serce. - Opowiada Włodarczyk składając białą różę na granitowym nagrobku. - Szkoda, że nie możesz jej wziąć na ręce. Zakochałabyś się w niej od pierwszego wejrzenia, jak ja... Kochanie, mam nadzieję, że twoja podróż zakończyła się w raju...




#2




Wojciech



Wchodzę na salę pooperacyjną, gdzie leży Nina. Wydaje się taka malutka i bezbronna, gdy tonie w szpitalnej pościeli. Popodpinana tysiącami rureczek i kabelków do urządzeń, walczy o swoje życie. Pielęgniarka widząc kryjące się w moich oczach pytanie, pozwala mi przy niej posiedzieć.

- Cześć, Słonko. - Chwytam jej delikatną i bezwładną dłoń. - Wiesz, tam za szybą są wszyscy nasi najbliżsi. Nawet moi rodzice przyjechali. Od wczoraj nie mogłem się tu do ciebie dostać. Lekarze twierdzą, że te dwadzieścia cztery godziny były decydujące. - Kontynuuję swój monolog gładząc kciukiem wnętrze jej dłoni. - Agata już się wybudziła. Pytała o ciebie. Andrzej z Karolem na zmianę przy mnie siedzą. Ale nie dałem im się zawlec do domu. Trener pozwolił im zostać tu parę dni. Cała drużyna jest z tobą myślami. Zati był nie pocieszony, że niczego wcześniej nie wiedział. Ale Kłos mu wszystko wyjaśnił. Nie zostawiaj mnie tu samego... - Szepczę przyciskając do ust jej drobną rączkę.

Bez słowa wpatruję się z nią, starając się zapamiętać szczegóły jej twarzy. Każdy milimetr zapisuję w sercu. Boję się...

- Przepraszam. - Czuję jak ktoś szturcha mnie w ramię. - Powinien pan iść do domu odpocząć. - Pielęgniarka delikatnie się uśmiecha.

Początkowo nie chcę się zgodzić, ale za szklanymi drzwiami dostrzegam Andrzeja z zaciśniętymi w wąską linię ustami.

- Martwią się też o pana. - Dodaje kobieta.

Z westchnieniem opuszczam salę. Pozwalam zabrać się do domu. Od ponad doby nie spałem. Niby nie dużo, ale mój organizm to czuje. Ledwo przykładam głowę do poduszki odpływam.



Nina



Czuję obecność Wojtka obok siebie. Wiem, że do mnie mówi. Opowiada mi o wszystkim, co dzieje się każdego dnia. I tak już tydzień. Agata też tu zagląda. Rodzice z Szymonem spędzają u mnie wolne chwile. Wojciech znika tylko na parę godzin. Głównie wtedy, gdy ktoś inny jest przy mnie. Czuję to wszystko, mimo że nie widzę.

- Wojtek wreszcie poszedł do domu. - To Aga. - Strasznie zmarniał ostatnio. Mało śpi i je. Prawie cały czas spędza przy tobie. Jest taki wytrwały. Wiesz siostrzyczko, on cię kocha nad życie. Zresztą, tak jak i my. Szymon przybiega do ciebie zaraz po pracy. Rodzice również. Sami mówili, że woleliby tu być cały czas, ale Wojciech prosił ich, aby żyli normalnie. Czekam aż się obudzisz. Tęsknię za tobą, siostra.

Wiem, że jej monolog trwa nadal. Wychodzi dopiero, gdy zjawia się Włodarczyk.

- Cześć, Kochanie. - Odzywa się. - Tęsknię za tobą, wiesz? Tak strasznie budzić mi się ze świadomością, że ciebie nie ma obok. Wróć do mnie... Prędko niech tu przyjdzie lekarz! - To pewnie nie jest skierowane do mnie.

- Niech pan do niej mówi. - Jakiś obcy głos odbija się echem po pomieszczeniu.

- Ninuś, wiem, że zawsze marzyłaś o domu z ogródkiem i dzieciach. To wszystko możemy jeszcze osiągnąć, jeśli się nie poddasz. Wyniki ostatnio ci się poprawiały. Wprawdzie nie dużo, ale były lepsze. Wiesz, co to oznacza? Że zdarzy się cud i wyzdrowiejesz. - Trzyma moją dłoń tuż przy ustach. Słyszę go wyraźnie. Ciężko mi otworzyć oczy. - Nina, kocham cię nad życie...

- Ja... Też... Cię... Kocham. - Lekko podnoszę powieki i ściskam jego dłoń.

- Nina... Ninuś... - W oczach Wojtka lśnią łzy.

- Proszę wyjść na korytarz. - Lekarz wyprasza Włodarczyka. - Proszę teraz odpowiedzieć na kilka pytań. Jak się pani nazywa?

Odpowiadam wysilając się przy każdym słowie. Staram się spoglądać na doktora, jednak kątem oka spostrzegam najbliższych stojących za szybą. Po kilkunastu minutach medycy dają mi spokój. Wówczas do sali wpadają moi rodzice.

- Córeczko, tak się cieszę. - Mama zanosi się głośnym płaczem.

Tata ze wzruszenia nie potrafi z siebie nic wykrztusić. Pielęgniarka przypomina, że powinni już wyjść. Dla każdego przeznaczono maksymalnie pięciominutowe odwiedziny. Wojtek przychodzi na końcu. Widocznie przez ostatni tydzień już dogadał się z siostrą oddziałową, ponieważ on jako jedyny zostaje dłużej.

Następnego dnia czuję się już nieco lepiej. Choć nadal jestem osłabiona. Operacja zrobiła swoje, a i moja wcześniejsza choroba wyniszczyła mój organizm. Wojtek zdecydowaną większość czasu spędza przy mnie. Opowiada mi o wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnich kilka dni. Przesyła też pozdrowienia ze Spały od chłopaków. Karol z Andrzejem obiecują, że przyjadą następnego dnia jak wysępią wolne od trenera. I tak też się dzieje. Od progu witają mnie ich uśmiechnięte twarze.

W szpitalu spędzam jeszcze prawie dwa tygodnie. Lekarze cały czas przeprowadzają różne badania. Jednak najbardziej szokuje ich zastraszające tempo znikających komórek nowotworowych. Żaden z nich nie potrafi tego logicznie wyjaśnić. Postrzegają to w kategorii cudu. I ja jestem tego samego zdania. Jedynie cud mógł sprawić, że pół roku później, moje wyniki są już bardzo dobre.

Czuję jakbym otrzymała nowe życie. Przez cały czas Wojtek traktuje mnie jak lalkę z porcelany. Wyręcza mnie w czym tylko może. Moja wdzięczność wobec losu jest nie do opisania. Wszystko zaczyna się układać i moje życie zaczyna przypominać życie każdego normalnego człowieka. Choroba już mnie nie dotyczy. Nadal nie mogę w to uwierzyć.

Zmieniają się także losy moich najbliższych. Daniel oświadczył się Agacie i za półtora roku biorą ślub. Szymon również planuje swoją przyszłość z Olgą. Wraz z Wojtkiem cieszymy się każdą chwilą w swoim towarzystwie. Czas mija niezwykle szybko i nim się oglądamy, stoimy w kościele słuchając przysięgi Agi i Daniela. Cieszymy się cudną pogodą. Wymarzoną na ten szczególny dzień.

- Nie jesteś zmęczona, Słonko? - Słyszę w okolicy północy od Wojtka.

- Nie. Jak na razie jest dobrze. I proszę, nie pytaj o to co piętnaście minut. - Uśmiecham się do niego.

- Ale wiesz, że teraz musisz dbać nie tylko o siebie... - Zaczyna, jednak milknie widząc moje spojrzenie. - Okej, okej. Nie bij tylko. - Śmieje się.

- Wojtuś... - Kręcę głową z dezaprobatą.

- Kocham cię.

Pół roku później na świecie witamy nasze dwie pociechy. Andrzej z Agatą zostają chrzestnymi Krzysia, a Karol wraz z siostrą Wojtka, Kasią – Amelki.

Dwa lata później do naszych pociech dołączają kuzyni. Agata z Danielem zostają szczęśliwymi rodzicami Kingi, natomiast Szymon z Olgą – Piotrka.

Sielanka trwa cały czas. Moja choroba nie powraca. Istotnie zdarzył się cud. Dzięki temu mam najwspanialszą rodzinę pod słońcem i cieszę się każdą chwilą. Krzyś poszedł w ślady taty i od najmłodszych lat z pasją trenuje siatkówkę. Amelka również próbowała, jednak szybciej przerzuciła się na projektowanie ubrań. Z kolei, młodszy od bliźniąt o 10 lat, Kacper dopiero zastanawia się, co chciałby robić w swoim życiu.

- Dziękuję, kochanie, za wspaniałe życie. - Słyszę od Wojtka w pięćdziesiątą rocznicę moich urodzin. - Jesteś najcudowniejszym darem, jaki mogłem otrzymać.

Dzięki niewyjaśnionemu zjawisku, który był cudem, mogę teraz śmiało stwierdzić, że podróż do raju jest wyboista, ale ze szczęśliwym zakończeniem. 

~*~

 Zaskoczyłam co? Nie spodziewaliście się epilogu, prawda? Ale zła ja, miałam od początku taki zamysł. Opowiadanie miało zawrzeć się jedynie w 12 częściach wliczając w to prolog i epilog. Tak więc, to już jest koniec. 

Chcę teraz Wam wszystkim podziękować za wszystkie komentarze, za miłe słowa. Na wasze prośby powstała też druga wersja epilogu - możecie sobie wybrać, która Wam bardziej odpowiada. Mój pomysł obejmował, tylko pierwszą część. Ale żeby Was nie zawieść, postanowiłam napisać alternatywę. Czyli to, co mogło się wydarzyć, ale w wersji szczęśliwej. 

Liczę, że zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza i tym sposobem, będę mogła zobaczyć ile w rzeczywistości osób tu zaglądało.

Teraz już nie dodam "Do następnego". Nic więcej się tu nie pojawi. Gdzie indziej też nie. Kończę swoją przygodę z blogowaniem. Nie chcę mówić definitywnie, bo jakoś to słowo ma negatywny wydźwięk.

Dlatego, na pożegnanie mówię Wam cześć.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Wasza Paulina  

poniedziałek, 11 maja 2015

Część X - CZERWIEC

Nina



Ostatnie dni można byłoby nazwać bajką. Lato... Piękna pogoda... Wojtek obok... Rodzina i przyjaciele, którzy wspierają nas na każdym kroku... Tylko moja choroba nie odpuszcza...

Z dnia na dzień czuję się gorzej i nadrabiam miną jak tylko mogę. Nadal jestem w rozjazdach między szpitalami. Zmęczona jestem zaraz po obudzeniu, choć śpię coraz więcej. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy martwią się o mnie. Jednak usiłuję ich przygotować na to, co wkrótce nadejdzie.

Wychodzę z mieszkania i kieruję swoje kroki do Agaty. Stukam w drzwi po kilkunastominutowym spacerze, jednak nikt mi nie odpowiada. Nadal mam klucze, więc wchodzę do środka.

- Aga? - Pytam, zostawiając na szafce w przedpokoju torebkę.

Zero reakcji. Dziwi mnie to. W końcu mówiła, że przedpołudnie spędzi w domu. Zaglądam do salonu. Pusto. Potem zerkam do jej pokoju. Leży zwinięta w kłębek na łóżku i wcale nie zaskakuje mnie, że ma wetknięte słuchawki do uszu. Muzykę włączyła tak głośno, że i ja ją słyszę. Przysiadam obok, a ona gwałtownie się podnosi. Oczy ma zapuchnięte od płaczu. Nic nie mówi, tylko mocno się do mnie przytula. Dopiero po chwili dobiega do mnie jej lekko zachrypnięty głos.

- Ninka, dlaczego to musiało spotkać ciebie? - Pociąga nosem. - Ja sobie bez ciebie nie poradzę. Jesteś moją siostrą, ale też najlepszą przyjaciółką. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Wiem, że to ja zwykle cię pocieszam, ale powoli mnie to przerasta...

- Rozumiem cię, siostrzyczko. - Gładzę ją po głowie jak małe dziecko. - Staraj się o tym nie myśleć. Widocznie tak miało być.

- Pogodziłaś się już z tą myślą? - Pyta ocierając policzek.

- Musiałam. Ale cieszę się, że nie jestem teraz sama, bo tego bym nie zniosła.

Resztę spotkania postanawiamy przeznaczyć na wyjście do sklepów. Musimy razem odreagować. Spędzamy prawie trzy godziny chodząc po mieście. Aga cały czas spogląda na mnie podejrzliwie. Ale wiem, czym to jest umotywowane.

W mieszkaniu czeka już na mnie Wojtek. Tym razem to on zajął się obiadem i przygotował moją ulubioną lasagne. Konsumujemy w ciszy i rozmowę zaczynamy dopiero przy zmywaniu.

- Nie wiesz kiedy chłopaki mają w Spale wolne? - Pytam.

- Wolnego to raczej nie, ale można wpaść do nich na trening. - Wyjaśnia.

- Chyba się za nimi stęskniłam. - Uśmiecham się.

- No nie... Niemożliwe. - Wojtek rozpromienia się. - Serio?

- No serio. - Podchodzę do niego tuż po odłożeniu talerzy i siadam na jego kolanach. - Chyba brakuje mi już waszych wiecznych dogryzań i przegadywań.

- Zadzwonię do nich i zaproponuję, że możemy co nich zajrzeć. Jutro? Pojutrze? - Przyjmujący obejmuje mnie mocniej ramieniem.

- Obojętne.

I tak następnego dnia wsiadamy do samochodu około godziny 9. Delikatne dźwięki dobiegające z głośników oraz krajobrazy przesuwające się za oknem sprawiają, że chwilę później zasypiam. Budzi mnie dopiero głos Wojciecha.

- Jesteśmy na miejscu. Chłopaki mają jeszcze trening, więc może spacer? - Proponuje, a ja się zgadzam.

Przemierzamy ścieżki wolnym krokiem. Czas mija szybko i nawet nie zauważamy, że trening już się skończył. Uświadamia nam to dopiero dzwoniący telefon. Przekazujemy Andrzejowi, że będziemy za kilka minut.

- No wreszcie Włodarczykowie raczyli nas odwiedzić. - Karol wita nas nader wylewnie. - Już myślałem, że całkiem o nas zapomnieliście.

- Cześć wam. - Odzywa się Wronka i już chce coś dodać, ale przerywa mu głos dobiegający tuż sprzed drzwi budynku.

- O jaaaa... Ninka i Włodi. Wieki was nie widziałem. Co u was? - Zatorski z uśmiechem na twarzy wybiega nam naprzeciw. - Nina... Jak ty marnie wyglądasz... - Od razu zaciska usta w cienką linię.

- Nie ma czym się przejmować Pawełku. - Obejmuję go na powitanie.

- Ale super, że jesteście. - Ponownie odzywa się Kłos. - Idziemy do środka?

- To idźcie, a my z Andrzejem was za chwilę dogonimy, co? - Spoglądam pytająco na brodatego środkowego.

- Tak, tak. - Zgadza się ze mną. - Usiądziemy na tamtej ławce, co? - Wskazuje.

Przytakuję i przemierzamy te kilka metrów.

- Co jest? - Pyta od razu po zajęciu miejsca. - I nie próbuj mi tu ściemniać, że nic. Trochę już cię znam.

- Chciałam tylko podziękować, że zawsze możemy z Wojtkiem na was liczyć. Sama ta świadomość, że z Karolem zrobicie dla nas wiele jest niezwykle pokrzepiająca.

- Od tego są w końcu przyjaciele. - Uśmiecha się ciepło.

- I mam nadzieję, że ta przyjaźń będzie trwać jak najdłużej się da. Wojtkowi będzie potrzebna wasza obecność. I nawet jeśli będzie wam mówił coś innego, ignorujcie to i po prostu przy nim bądźcie.

- Nina, co ty mi próbujesz przekazać? - Spogląda na mnie pytająco.

- Tylko to, że... - Całe szczęście, że nie muszę dokańczać myśli, bo pojawia się Karol.

- Zabłądziliście? - Siada koło mnie na wolnym miejscu.

- Tu chyba nie da się zgubić. - Odpowiadam.

- Mhm. - Kiwa głową. - To niech pan Wroniasty się szykuje i leci do trenera, bo go wołał.

- Serio? - Andrzej przewraca oczyma. - Spotkamy się w środku.

- Co tam, Młoda? - Kłos obejmuje mnie ramieniem, gdy tylko drzwi ośrodka zamykają się za drugim środkowym.

Nasza rozmowa wygląda podobnie jak wcześniejsza z Wroną. Karol wyjawia też, że z trenerem to była ściema. Motywuje to tym, że przynajmniej raz dziennie musi kolegę wkręcić. Po paru minutach i my znajdujemy się już w budynku.

- Ty mendo społeczna! - Andrzej rzuca się w pościg za Kłosem, kiedy tylko go zauważa.

- Tak się kończą dobre chęci. - Wyrzuca z siebie Karol i wybiega przed budynek.

- Gdyby tu Igła był, pewnie jego żona kamera zarejestrowałaby całe zajście, a film podbijałby internety... - Wzdycha Paweł.

Późnym popołudniem odjeżdżamy w stronę Bełchatowa. Znów nie wiem, co dzieje się w trakcie drogi powrotnej. Sen jest ode mnie silniejszy. Budzę się już w swoim łóżku.

- Wojtuś, mogłeś mnie obudzić w samochodzie. - Wzdycham przecierając dłońmi twarz.

- Tak słodko spałaś, że nie mogłem. - Uśmiecha się szeroko. - A poza tym jesteś tak drobniutka, że to nie jest dla mnie żadna przeszkoda. - Dla potwierdzenia swoich słów chwyta mnie i podnosi na rękach. - A teraz, madame, kolacja czeka.

Następnego dnia od samego rana czuję dziwny niepokój. Coś takiego, czego nie da się opisać. Po prostu wiem, że coś się stanie. Wszystkie czynności wykonuję niemal mechanicznie. Bez zastanowienia. I dlatego też podświadomość, każe mi poukładać wszystkie dokumenty. Wojtka nie ma w domu. Wyszedł po zakupy. Porządkuję moją historię choroby zaczynając od najstarszych wyników tych sprzed ponad 3 lat. Idzie mi całkiem nieźle. Jednak gdy chwytam ubiegłoroczne, świat wokół mnie zaczyna wirować. Przed oczyma pojawiają mi się ciemne plamki. Jest ich coraz więcej... Aż w końcu nastaje zupełna ciemność.



Wojciech



- Nina! - Wołam, gdy tylko wchodzę do domu. - Chodź do kuchni, pomożesz mi rozpakować zakupy.

Jednak nie słyszę odpowiedzi. Tknięty jakimś przeczuciem zaglądam do pomieszczeń. Łazienka pusta. Salon również. A w sypialni... O Boże!

- NINA!!! - Krzyczę.

Adrenalina powoduje, że bez zastanowienia przenoszę ją na łóżko i zaraz po tym dzwonię po karetkę.

- Nina, nie możesz mnie teraz zostawić. - Czuję spływające po twarzy łzy.

Gładzę ją po policzku. Dostrzegam też kartkę, którą ściska w dłoni. Przebiegam wzrokiem po literkach. Czy to jest wskazówka? Nie mogę jednak długo nad tym myśleć ponieważ słyszę dźwięki dzwonka. Zrywam się i biegnę otworzyć drzwi. Kilkanaście minut później jesteśmy już w drodze do szpitala.

Nie pozwalają mi dalej wejść. Stoję na korytarzu. Serce bije mi niezwykle szybko. Boję się. Boję się, że to już koniec... Że już więcej mogę jej nie zobaczyć. Jednak staram się odpychać od siebie tę myśl. Czekanie jest dla mnie udręką. Nie wiem, co będzie za chwilę. Mija już pół godziny, a ja nadal nie mam pojęcia, co się dzieje.

- Panie doktorze, proszę mi powiedzieć, co z Niną? - Podnoszę się gwałtownie, gdy tylko wychodzi lekarz.

- Jej nerki przestały pracować. Wprawdzie od jakiegoś czasu jej wyniki są stabilne, nie pogarsza się, a ostatnie są nawet jakby lepsze. Nie potrafię tego wytłumaczyć... Musimy teraz załatwić przeszczep w trybie pilnym. Jest jeszcze szansa, by ją uratować i podtrzymać przy życiu przez nieco dłuższy czas niż zakładano. A teraz przepraszam, muszę biec. - Mówi bardzo szybko i nawet nie mogę zareagować.

Opieram się o ścianę i zjeżdżam po niej. Ukrywam twarz w dłoniach. Teraz nie potrafię grać twardziela.

- Wszystko w porządku? - Obok pojawia się pielęgniarka. - Chce pan coś na uspokojenie?

W odpowiedzi tylko kręcę głową. Drżącymi dłońmi wybieram numer. Nawet nie przyszło mi do głowy nikogo poinformować. Przykładam telefon do ucha. Po trzech sygnałach słyszę głos.

- No siemanko, Władeczek. Co tam?

- Karol... - Głos więźnie mi w gardle. - Nina...

- Stało się coś? - Mówi rzeczowym tonem. - Andrzej, ucisz się. - To kieruje do naszego przyjaciela i od razu przeprasza mnie.

- Ona... Ja nie wiem, co robić... - Przyznaję cicho.

- Gdzie jesteś? - Pyta stanowczo. - Nie martw się, będzie dobrze. - Kończy, gdy podaję mu informacje.

Teraz dopiero wykręcam numer do Agaty. Młodsza siostra od razu wybucha płaczem i obiecuje, że przyjedzie jak najszybciej tylko zdoła. Siadam więc na krzesełku i czekam. Czas płynie bardzo wolno. Jak się potem okazuje, po dwudziestu minutach przybiega Agata. Tuż za nią podąża Daniel.

- Mów szybko! - Omal nie krzyczy.

Tłumaczę jej jeszcze raz na tyle spokojnie, na ile potrafię. Wyjawiam to, co wiem. W sumie, niewiele tego. Aga zrywa się, gdy tylko pojawia się lekarz prowadzący Niny.

- Jestem jej siostrą. Mogę oddać nerkę. Jestem zdrowa. Proszę uratujcie ją! - Zanosi się głośnym szlochem.

Lekarz jest wyraźnie zainteresowany jej słowami. Od razu zabiera ją ze sobą. Daniel zajmuje miejsce obok mnie.

- Dzwoniłeś do rodziców dziewczyn? - Pyta.

- Nie. - Kręcę głową niezauważalnie.

- Ja się tym zajmę. Rozumiem, że to dla ciebie ciężkie. Będzie dobrze. - Poklepuje mnie po ramieniu.

Siedzę wpatrując się tępo w sufit. Mało co do mnie dociera. Wszystkie rozmowy dookoła zlewają się w jeden szum. Czas nadal się wlecze. Agata do tej pory nie opuściła gabinetu, a minęło już ponad 20 minut. Daniela gdzieś wsiąkło. Podnoszę głowę dopiero, gdy na korytarzu gwałtownie cichną rozmowy. Nie widzę przyczyny tego zjawiska. Jednak po chwili zza rogu wyłaniają się moi przyjaciele, a wraz z nimi chłopak Agi.

- Wojtek. - Andrzej od razu zajmuje krzesełko obok mnie. Karol siada z drugiej strony.

- Czy... Czy ona z tego wyjdzie? - Ledwo dosłyszalnym głosem pyta Kłos, zaraz po tym jak kończę opowiadać, co się stało.

- Musi... - Do oczu napływają mi łzy.

- Wiesz... Ona rozmawiała wczoraj z nami... - Mówi Wrona spoglądając przed siebie. - I odniosłem takie dziwne wrażenie...

- No jakie?! - Ponaglam go.

- Jakby się żegnała... - Dokańcza, a mój świat prawie się rozpada.

Godzinę później dowiadujemy się, że obie siostry trafiają na blok operacyjny. Agata może być dawcą. Boję się coraz bardziej...

~*~ 

Zostawiam Was z tym czymś na górze. Nie chcę nawet tego komentować. Mam nadzieję, że zrozumiecie, ale matura była na mnie na pierwszym miejscu. Został mi już tylko jeden egzamin jutro. 
A i z góry przepraszam za nieścisłości związane z chorobą i szpitalem. Wiem, naciągane to, ale niech tak już zostanie. 
Do następnego

środa, 8 kwietnia 2015

Część IX - MAJ

Sezon ligowy już dawno odszedł w zapomnienie. Niestety tym razem Wojtkowa Skra musiała zadowolić się trzecim miejscem. Złoto zgarnęła Resovia, druga była drużyna z Gdańska. Ale koledzy przyjmującego i tak byli zadowoleni.

- Ninka, jest propozycja nie do odrzucenia. - Wojciech wpada do salonu i z impetem siada na sofie.

- Co znów ci przyszło do głowy? - Pytam czując, że jego pomysł okaże się szalony. Jak zwykle zresztą.

- Co powiesz na weekend nad morzem? - Poważnieje. - Wiem, że musisz być często na badaniach, więc chociaż dwa dni. Co? - Jego oczy przypominają teraz spojrzenie Kota ze Shreka.

- Nie mam zamiaru się sprzeciwiać. Dawno nie byłam nad morzem... - Delikatnie unoszę kąciki ust ku górze.

- Świetnie! - Cieszy się. - W takim razie pakuj się, wyjeżdżamy za dwie godziny. - Podnosi się. - Dlaczego patrzysz na mnie jak na wariata? Piątkowy wieczór zaliczam już do weekendu.

Tak więc ponad dwie godziny później siedzimy już w samochodzie i kierujemy się w stronę Kołobrzegu. Późnym wieczorem parkujemy przed uroczym hotelikiem. Po zabraniu bagaży wchodzimy do środka budynku. Wnętrze jest równie imponujące co okolica. Odbieramy w recepcji klucz do pokoju i zmierzamy na górę. Jestem jednak tak zmęczona, że nie wiem w którym momencie zasypiam.

Otwieram oczy, ponieważ promienie słońca za wszelką cenę chcą mojej pobudki. Znajduję się w nieznanym sobie miejscu, z każdej strony otoczona naturą. Po prawej rozciąga się gęsty las, po lewej z kolei szeroki pas piasku. Podnoszę się, ale po paru krokach upadam. Przeklęty pień! Niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami, a nadal nie wiem gdzie jestem. Pierwszy błysk. Próbuję krzyczeń, ale głos zamiera mi w gardle. Nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku. Wówczas spomiędzy drzew dobiega do mnie szmer. Z każdą chwilą staje się donośniejszy. Nie mogę się też ruszyć, tak jakby mnie sparaliżowało. Odwracam się tylko w tamtą stronę. Głośno wciągam powietrze do płuc, ponieważ spogląda na mnie wilk z mordem w oczach. Żadne z nas się nie porusza przez kilka sekund. W końcu podejmuję decyzję – muszę uciekać. Mięśnie zaczynają mnie słuchać i po paru krokach w tył puszczam się pędem przez plażę. Czuję oddech zwierzęcia na plecach. Oglądam się za siebie. Cały czas depcze mi po piętach. Ale kiedy odwracam głowę nie ma dla mnie ratunku. Znajduję się na samym kraju urwiska. Mogę jedynie wybierać czy zostanę zagryziona przez groźne zwierzę, czy skoczę z kilkudziesięciometrowego brzegu. Chwila zawahania... Słyszę głos Wojciecha dobiegający z oddali. Rzucam w jego stronę tęskne spojrzenie.

- Żegnaj... - Szepczę i zamykam oczy. To tylko jeden skok.

- Nina! Spokojnie. Nie krzycz. To tylko zły sen. - Powoli analizuję docierające do mnie słowa. - Jesteś ze mną. Coś złego tylko ci się śniło. - Otaczają mnie silne ramiona. - Ciiiii... Już dobrze.

Nadal ciężko oddycham. Boję się otworzyć oczy. Jednak w końcu podnoszę powieki. Siedzę na łóżku w objęciach Wojtka, który delikatnie mną kołysze.

- Już dobrze? - Spogląda na mnie uważnie.

- Ten sen... - Odzywam się cicho. - Był zbyt realistyczny.

- Ale to tylko koszmar. Zapomnij o nim. - Tuli mnie jeszcze mocniej.

Przebieramy się i schodzimy na dół. Na śniadanie składa się tzw. szwedzki stół, więc zabieramy, co nam pasuje i siadamy przy stoliku w rogu sali.

- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że wszyscy na nas patrzą? - Krzywię się.

- Jesteś przewrażliwiona po prostu. Odpręż się w końcu. - Słyszę od Wojtka.

Nadal jednak nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia, które powoduje, że moje myśli krążą koło choroby i tego, że ktoś wie... Że pomyśli sobie jak Włodarczyk mógł związać się z kimś takim jak ja... Ostatnio stałam się strasznie drażliwa. Nie wiem... Może to tylko wina nowych leków, którymi szprycują mnie lekarze? W każdym razie... I tak z dnia na dzień czuję się gorzej. Nic nie mówię Wojtkowi... Nadrabiam miną. Chyba opanowałam to już do perfekcji.

Włodarczyk przygląda mi się uważnie. Jednak w jego oczach widzę czułość i niepokój. Mieszanka wybuchowa, co?

- Masz natychmiast przestać. - Szepcze sprowadzając mnie na ziemię.

- Słucham?

- Proszę, przestań myśleć o chorobie. - Kładzie swoją dłoń na mojej.

- Ale... Jak... Skąd wiesz o czym myślałam?

- Znam cię już trochę. - Uśmiecha się łobuzersko.

Ten uśmiech nie ucieka także uwadze młodej dziewczyny z obsługi. Już drugi raz przechodziła bardzo blisko naszego stolika. Tym razem zapatrzyła się na Wojciecha do tego stopnia, że z tacy spadły jej dwie szklanki.

- Oj, Wojtuś, Wojtuś. I patrz, co narobiłeś. - Spoglądam na niego z dezaprobatą.

- Ja z tym nie mam nic wspólnego. - Robi niewinną minę.

Godzinę później wychodzimy z hoteliku i kierujemy się w stronę plaży. Nie ma jeszcze upałów, ale mocno świecące słońce zachęca do spaceru. Z prawdziwą przyjemnością stawiam stopy na piasku. Wojtek cały czas trzyma moją dłoń, jakby bał się, że ucieknę. Czuję się kochana i zdaję sobie sprawę, że wpadłam po uszy. Szkoda tylko, że wszystko się skończy...

Włodarczyk znów jakby czyta w moich myślach i od razu zaczyna rozmowę:

- Nina, ja cię błagam odpuść sobie myślenie dziś.

- Wojtuś, nie da się tego tak po prostu wyłączyć... - Opieram głowę o jego ramię.

- Ależ wszystko się da. Trzeba tylko chcieć. - Obejmuje mnie.

Przemierzamy wzdłuż plażę rozmawiając o niczym. W końcu wracamy do hotelu. Nie potrzeba nam wielu atrakcji. Ważne, że jesteśmy razem. Po południu znów wychodzimy. Tym razem zwiedzamy miasteczko. Aparat bogaci się w kolejne zdjęcia, na których jesteśmy uśmiechnięci mimo wszystko.

- Wojtek... Chciałabym jeszcze zobaczyć zachód słońca... - Wzdycham późnym popołudniem.

- W takim razie po kolacji pójdziemy na plażę. Tylko musisz się ciepło ubrać. - Przykazuje mi.

Godzę się na wszystko. Kiedy nadchodzi odpowiednia pora kierujemy się w stronę plaży.

- Ale tu spokój... - Spoglądam na prawie puste wybrzeże. - Dziękuję, że pomyślałeś o takim wyjeździe.

- Wiesz, że dla ciebie wszystko. - Tuli mnie, oplatając dłońmi moją talię i opierając brodę na mojej głowie.

W ciszy obserwujemy, jak słońce chowa się za horyzontem. Powoli jednak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Nie chcę opuścić tego wszystkiego! Mrugam szybko, ale nie przynosi to efektów. Słone krople spływają już po moich policzkach.

- Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Nie można się załamywać. - Równocześnie z Wojtkiem odwracamy głowy. Tuż obok stoi starszy pan. O siwych włosach i w czarnym, dość eleganckim ubraniu. - Nie patrzcie tak na mnie. - Znów odzywa się niezwykle spokojnie. - Już trochę życie znam. Czy mogę wam jakoś pomóc?

Wraz z Włodarczykiem nie wiemy, co powiedzieć. Stoimy jak zaczarowani i wpatrujemy się w staruszka.

- Raczej nie, ale dziękujemy. Chyba nikt obcy nie zaproponował nam czegoś takiego... - Mówię zmieszana.

- Jesteście małżeństwem? - Pyta. Ma w sobie coś budzącego zaufanie.

- Nie. - Wojtek prawie niezauważalnie kręci głową.

- Ale wyglądacie na nie. - Staruszek uśmiecha się ciepło. - Pewnie macie to w planach. - Stwierdza.

- Cóż... Nasza przyszłość jest nieco skomplikowana. - Sytuacja jest trochę dziwna, ale nie czuję skrępowania rozmawiając z tym panem na nasz temat.

- Ważne by tylko była wspólna. - Przekrzywia głowę. - Jeżeli macie jeszcze chwilę, to chciałbym wam coś pokazać. - Kiwamy jedynie na potwierdzenie. - W takim razie chodźcie ze mną.

Nadal chyba jesteśmy w szoku i mechanicznie wykonujemy prośbę. Po przejściu paruset metrów znajdujemy się przed niewielkich rozmiarów budynkiem.

- Kościół? - Szepczę.

- Tak, moi drodzy. Tutaj znajdziecie wiele odpowiedzi, a i Pan będzie wobec was łaskawszy. I tak. Jestem księdzem. - Odpowiada na niezadane jeszcze pytanie. - Już rano was widziałem. Wyglądacie na bardzo zakochanych, ale jednocześnie dręczy was problem. Już blisko osiemdziesiąt lat żyję na tym świecie. Wiele widziałem, wiele... Chodźcie, usiądźcie. - Wskazuje na ławeczkę przed budowlą.

Chwilę później potok słów opuszcza moje usta. Opowiadam wszystko. Jakoś łatwo przyszło otworzyć się przed kapłanem. Wojtek dorzuca jedynie pojedyncze zdania.

- Przyjdźcie do mnie jutro. Przed wyjazdem. Prawdopodobnie będę mógł coś dla was zrobić. Ale musicie być tego pewni. A teraz wybaczcie mi już. - Żegna się z nami.

W drodze do hotelu żadne z nas się nie odzywa. Analizuję słowa, które ksiądz nam przekazał. A Wojtek ukradkiem przeciera oczy. Nawet ten twardziel powoli się łamie.

Kolejnego dnia już spakowani podjeżdżamy pod kościółek. Za dnia wydaje się jeszcze piękniejszy. Otaczają go girlandy pnących roślin.

- Cieszę się, że jesteście. - Wita nas kapłan. - Chciałem z wami porozmawiać.

Siadamy na tej samej ławeczce co poprzedniego wieczoru. Pyta głównie o nas. O to jak chcielibyśmy, żeby wyglądała nasza przyszłość. Wraz z Wojtkiem zgodnie stwierdzamy, że naszym marzeniem jest wspólnie zestarzenie się... Dzieci... Wnuki...

- A czy jesteście pewni swojej miłości? - Kontynuuje widząc nasze potwierdzenie. - Myśleliście o ślubie?

- Tak... Ale baliśmy się głośno o nim powiedzieć. Komuś... - Podkreśla Włodarczyk.

- Pobralibyście się teraz, gdybyście mieli taką możliwość? - Kolejne pytanie, które zaskakuje.

Wojtek spogląda prosto w moje oczy i lekko się uśmiecha.

- Tak... - Szepcze widząc moje skinienie głowy.

- Nic nie stoi na przeszkodzie. Zapraszam was do środka.

Godzinę później odjeżdżamy spod kościoła w stronę Bełchatowa. Nadal jestem w szoku czytając dokument.

- Właśnie spełniło się moje kolejne marzenie. - Po policzku spływa mi łza, tym razem szczęścia.

- Nie przypuszczałaś, że zostaniesz moją żoną? - Uśmiecha się przyjmujący.

- Małe sprostowanie. Nie przypuszczałam, że w ogóle zostanę czyjąś żoną.

- Widzisz, marzenia się spełniają. - Jego uśmiech staje się jeszcze większy. - Tylko czasem trzeba im trochę pomóc. - Zauważa.

- Czytałeś moją listę. - Stwierdzam kierując na niego spojrzenie. - Od jak dawna o wszystkim wiesz? - Nie jestem zła, raczej zaskoczona.

- No... Jakiś czas. - Odpowiada cicho.

- Czy pomogła ci w tym jedna blondynka, o jakże wdzięcznym imieniu Agata? - Puzzle zaczynają składać się w jeden obrazek.

- I za to jestem jej jeszcze bardziej wdzięczny. 

~*~

Tak, możecie mnie poćwiartować, zakopać i co tam jeszcze chcecie - znów zawaliłam :( 
Jednak i tak bywa. Trochę się wypaliłam i ta część jest baaardzo naciągana. Ale nie chcę tego urwać i nie zakończyć, tym bardziej, że pomysł na epilog wciąż siedzi w mojej głowie. 
Teraz mogę jedynie jeszcze raz przeprosić. Nic więcej.  

piątek, 20 marca 2015

Część VIII - KWIECIEŃ

Odpuściłam już zupełnie jakiekolwiek próby sabotażu. Wiem, że i tak nie wygram z miłością. Ale cieszę się, że mogę jej doświadczać. Choć wszystko wskazuje na to, że żadnej poprawy nie będzie, jestem szczęśliwa, bo nie jestem z tym wszystkim sama.
Coraz częściej teraz muszę pojawiać się w szpitalu na jakieś eksperymentalne zabiegi, które rzekomo mogą coś pomóc. Jednak nie wydaje mi się, gdyż wyniki zamiast się polepszać lub choć stabilizować, pogarszają się.
- Nina, ja ci nie chcę nic mówić, ale za chwilę to ty znikniesz. - Mówi Wojtek obserwując mnie jak zmieniam bluzkę. - Nie dość, że zażywasz leki, to tak marnie jesz... Od tej pory będę cię pilnować przy każdym posiłku. - Oznajmia.
- Nie jest to możliwe, panie Włodarczyk. - Siadam obok niego.
- Jest. - Próbuje mnie przekonać.
- Nie. - Nie ustępuję. - Nie możesz mnie pilnować na odległość.
- Żaden problem. Wprowadź się do mnie. - Nie wygląda jakby żartował. - Mówię serio. Chcę żebyś ze mną mieszkała.
- Wojtek... To poważna decyzja. - Przyglądam mu się.
- Ale w czym widzisz problem? I tak zdecydowaną większość czasu spędzamy razem. - Patrzy prosto w moje oczy. - Wiesz jak czasem jest ciężko wracać do pustego domu? Może wreszcie mój sąsiad nauczyłby się kulturalnie przychodzić w gości. - Podaje kolejne argumenty. - No i w końcu Agata miałaby większą prywatność. Nie musiałaby się z Danielem obściskiwać po miejscach publicznych... - Milknie widząc moje pytające spojrzenie. - No raz, czy dwa ich widziałem, noo...
- Już ja sobie z nią pogadam. - Zapewniam. - A twoją propozycję przemyślę. - Uśmiecham się. - Możemy wychodzić.
- Jeszcze nie. - Mówi spokojnie.
- Dlaczego? - Dziwię się.
- Może byś tak zmieniła kapcie na jakieś inne buty?
Kilkanaście minut później stoimy już przed drzwiami mieszkania moich rodziców. Tym razem też mieliśmy pierwszy dzień świąt spędzić w Bełchatowie, drugi z rodziną Wojtka.
- Cześć dzieciaki. - W progu pojawia się mój tata. - Chodźcie do środka. Mama już się nie może doczekać.
- Tata jak zwykle przesadza! - Z kuchni dobiega głos mojej rodzicielki, a po chwili wyłania się jego właścicielka. - Cieszę się, że jesteście. - Tuli nas na przywitanie. - Nina, znów zmarniałaś... - Mówi to z wyraźnym niepokojem.
- Nie myśl o tym teraz. - Szepczę jej do ucha. - Są święta, na tym się skupmy.
Mocno mnie przytula, czym dodaje mi otuchy.
- Chodźcie do salonu. - Uśmiecha się.
Wojtek łapie mnie mocno za rękę, jakby bał się, że ucieknę. Pewnym krokiem wchodzimy do pokoju dziennego, w którym znajdują się już Agata z Danielem i Szymon z Olgą.
- O, nasze gołąbki się zjawiły. - Aga jak zwykle wtrąca swoje trzy grosze.
- Sama jesteś głąb. - Biorę pierwszą z brzegu poduszkę i rzucam do siostry.
- No nie! Ta zniewaga krwi wymaga. - Powoli nabiera powietrza do płuc, po czym chwyta jaśka i oddaje rzut.
Reszta osób przygląda nam się jak dwóm wariatkom. W końcu w każdym dorosłym gdzieś głęboko skrywa się dziecko.
- Dziewczyny... - W progu staje mama i przygląda nam się z dezaprobatą.
- To ona zaczęła. - Krzyczymy równocześnie z siostrą i wskazujemy na siebie nawzajem.
- Jak dzieci. - Komentuje Szymon i jak na zawołanie lądują na nim dwie poduszki.
W gronie najbliższych spędzamy całe popołudnie. Rozmawiamy, śmiejemy się. Oczywiście nie obeszłoby się bez wspominania różnych historyjek z naszego dzieciństwa. Takich w zanadrzu moja mama ma pełno. Czasami aż wierzyć się nie chce, jakie z nas były łobuziaki.
Około godziny 18 wraz z Wojtkiem żegnamy się ze wszystkimi i wychodzimy.
- Przemyślałaś propozycję? - Pyta Włodarczyk, kiedy znajdujemy się już w jego mieszkaniu.
- Wojtuś... No ja cię proszę... - Przewracam oczyma. - Powiem ci jutro.
- Nooo dooobra... - Stwierdza łaskawym tonem. - Ale na noc zostajesz? - Dodaje z łobuzerskim uśmiechem.
Następnego dnia zrywam się wcześnie. Chcę jako pierwsza oblać Wojtka wodą. Jednak druga połowa łóżka jest pusta. Cicho pokonuję trasę dzielącą mnie i drzwi. Delikatnie łapię za klamkę i pociągam ku sobie. I to okazuje się błędem.
- Śmigus-dyngus. - Śmieje się Wojciech, gdy ja ociekam wodą.
- Dorwę cię. - Syczę.
Nadal obrażona wsiadam do samochodu tuż po 9. Wojtek usiłuje mnie jakoś udobruchać, ale i tak udaję, że go nie słucham. Całą drogę nie zamyka mu się buzia i nawija często bez sensu. Dopiero gdy parkujemy pod jego domem rodzinnym wyjawiam, że to był tylko żart.
- Wiesz co... - Kręci głową. - Nie gadam z tobą. - Zaplata ręce na klatce piersiowej, a ja wybucham śmiechem. No tak, scenariusz się powtarza.
Wysiadamy z auta i kierujemy się do wejścia. Dzwonimy i po krótkiej chwili drzwi otwierają się, a w nich staje mama Wojtka.
- Dzień dobry. - Odzywamy się.
- Jak dobrze was widzieć. - Uśmiecha się szeroko. - Chodźcie.
Wchodzimy do środka. Szybko też znajdujemy się w salonie, gdzie czeka już reszta najbliższej rodziny przyjmującego. Od samego początku panuje niezwykle rodzinna atmosfera.
- To ja pani pomogę. - Oferuję, gdy pani Włodarczyk oznajmia, że czas na obiad.
- Nie, nie, Słonko. Siedź sobie. - Poklepuje mnie po ramieniu. - Wojtuś mi pomoże.
- A chce pani, żeby został jakiś talerz w całości? - Pytam puszczając do niej oko.
- Ej, to cios poniżej pasa. - Rumieni się Wojciech. - To był przypadek, że ten talerzyk spadł. Siła grawitacji i te sprawy...
W końcu jednak mama Wojtka przyjmuje moją propozycję i przynosimy potrawy na stół. Po skończonym posiłku ponownie wracamy do salonu. Na stole pojawia się kawa i słodkości na widok, których Włodiemu aż świecą się oczy. Cały czas też rozmawiamy na wszystkie możliwe tematy.
Wojtek przez zdecydowaną większość czasu nie spuszcza ze mnie wzroku. W końcu zaczyna gładzić mnie po prawej dłoni, ewidentnie chcący tym gestem przyciągnąć uwagę. Początkowo nie rozumiem po co, ale w końcu przypominam sobie, że przecież jego rodzice nadal nie wiedzą, że się zaręczyliśmy.
Pani Włodarczyk zaczyna nam się uważnie przyglądać. Zerka raz na mnie, raz na Wojtka, a potem przerzuca się na serdeczny palec mojej prawej dłoni.
- Czy jest coś, o czym chcielibyście nam powiedzieć? - Zmienia nagle temat.
- No wreszcie, bo myślałem, że już nie zapytacie. - Przyjmujący przewraca oczyma. - Otóż tak. Ta oto niewiasta o przepięknych jasnych włosach i niesamowitym spojrzeniu zgodziła się zostać moją żoną. - Na jego twarz wkrada się szczery uśmiech.
- Dzieci kochane! - Mama Wojtka rzuca się w naszą stronę. - Tak się cieszę! To cudowna wiadomość!
- A dlaczego dowiadujemy się dopiero teraz? - Pyta jego tata.
- Tak wyszło. - Wyjaśniamy.
Pod wieczór przyjezdna rodzina wraca do siebie. My jednak zostajemy u rodziców Wojciecha. Obiecaliśmy, że posiedzimy dłużej. Nie dziwię się, że chcą się nim nacieszyć, skoro tak rzadko się widują.
Wieczorem siadamy w czwórkę w salonie i rozmawiamy. Włodi szturcha mnie delikatnie w pewnym momencie. Skinam tylko delikatnie głową. Domyślam się jaki temat chce poruszyć. Tego też nie możemy dalej ukrywać.
- Jest jeszcze jedna sprawa, o której musimy wam powiedzieć... - Wypowiadając te słowa przyjmujący splata nasze dłonie, a ten gest ma dodać mi otuchy.
- Będę babcią?! - Oczy rodzicielki Wojtka przybierają rozmiar pięciozłotówek.
- Co? - Mówimy równocześnie.
- Jesteś w ciąży? - Pyta pan domu.
- Nie, nie. - Gwałtownie zaprzeczam. - Akurat ta informacja nie jest tak dobra...
- Powinniśmy już dawno wam powiedzieć... - Wojciech szuka słów. - Nina ma nowotwór...

~*~

Wiem doskonale: zawaliłam! Jedyne, co mogę powiedzieć to przepraszam. Tyle razy zabierałam się do napisania tego właśnie rozdziału, ale moje pomysły po linijce się kończyły. I dlatego to "coś" wyżej jest beznadziejne. 
Postaram się poprawić i zrobić wszystko, żeby kolejne były lepsze. 
Mam dla Was propozycję. Może tak następny będzie po części Waszym dziełem? Co Wy na to? Proponujcie, co może się wydarzyć w kolejnym epizodzie, a ja postaram się to wszystko połączyć w całość. Może taka forma zadośćuczynienia będzie dobra? 

P.S. Biolchem, dziękuję za wszystko, bez Ciebie byłoby ciężko :*