Sezon ligowy już dawno odszedł
w zapomnienie. Niestety tym razem Wojtkowa Skra musiała zadowolić
się trzecim miejscem. Złoto zgarnęła Resovia, druga była drużyna
z Gdańska. Ale koledzy przyjmującego i tak byli zadowoleni.
- Ninka, jest propozycja nie do
odrzucenia. - Wojciech wpada do salonu i z impetem siada na sofie.
- Co znów ci przyszło do głowy?
- Pytam czując, że jego pomysł okaże się szalony. Jak zwykle
zresztą.
- Co powiesz na weekend nad
morzem? - Poważnieje. - Wiem, że musisz być często na badaniach,
więc chociaż dwa dni. Co? - Jego oczy przypominają teraz
spojrzenie Kota ze Shreka.
- Nie mam zamiaru się
sprzeciwiać. Dawno nie byłam nad morzem... - Delikatnie unoszę
kąciki ust ku górze.
- Świetnie! - Cieszy się. - W
takim razie pakuj się, wyjeżdżamy za dwie godziny. - Podnosi się.
- Dlaczego patrzysz na mnie jak na wariata? Piątkowy wieczór
zaliczam już do weekendu.
Tak więc ponad dwie godziny
później siedzimy już w samochodzie i kierujemy się w stronę
Kołobrzegu. Późnym wieczorem parkujemy przed uroczym hotelikiem.
Po zabraniu bagaży wchodzimy do środka budynku. Wnętrze jest
równie imponujące co okolica. Odbieramy w recepcji klucz do pokoju
i zmierzamy na górę. Jestem jednak tak zmęczona, że nie wiem w
którym momencie zasypiam.
Otwieram
oczy, ponieważ promienie słońca za wszelką cenę chcą mojej
pobudki. Znajduję się w nieznanym sobie miejscu, z każdej strony
otoczona naturą. Po prawej rozciąga się gęsty las, po lewej z
kolei szeroki pas piasku. Podnoszę się, ale po paru krokach upadam.
Przeklęty pień! Niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami, a nadal nie
wiem gdzie jestem. Pierwszy błysk. Próbuję krzyczeń, ale głos
zamiera mi w gardle. Nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku.
Wówczas spomiędzy drzew dobiega do mnie szmer. Z każdą chwilą
staje się donośniejszy. Nie mogę się też ruszyć, tak jakby mnie
sparaliżowało. Odwracam się tylko w tamtą stronę. Głośno
wciągam powietrze do płuc, ponieważ spogląda na mnie wilk z
mordem w oczach. Żadne z nas się nie porusza przez kilka sekund. W
końcu podejmuję decyzję – muszę uciekać. Mięśnie zaczynają
mnie słuchać i po paru krokach w tył puszczam się pędem przez
plażę. Czuję oddech zwierzęcia na plecach. Oglądam się za
siebie. Cały czas depcze mi po piętach. Ale kiedy odwracam głowę
nie ma dla mnie ratunku. Znajduję się na samym kraju urwiska. Mogę
jedynie wybierać czy zostanę zagryziona przez groźne zwierzę, czy
skoczę z kilkudziesięciometrowego brzegu. Chwila zawahania...
Słyszę głos Wojciecha dobiegający z oddali. Rzucam w jego stronę
tęskne spojrzenie.
- Żegnaj... - Szepczę i zamykam
oczy. To tylko jeden skok.
- Nina! Spokojnie. Nie krzycz. To
tylko zły sen. - Powoli analizuję docierające do mnie słowa. -
Jesteś ze mną. Coś złego tylko ci się śniło. - Otaczają mnie
silne ramiona. - Ciiiii... Już dobrze.
Nadal ciężko oddycham. Boję
się otworzyć oczy. Jednak w końcu podnoszę powieki. Siedzę na
łóżku w objęciach Wojtka, który delikatnie mną kołysze.
- Już dobrze? - Spogląda na
mnie uważnie.
- Ten sen... - Odzywam się
cicho. - Był zbyt realistyczny.
- Ale to tylko koszmar. Zapomnij
o nim. - Tuli mnie jeszcze mocniej.
Przebieramy się i schodzimy na
dół. Na śniadanie składa się tzw. szwedzki stół, więc
zabieramy, co nam pasuje i siadamy przy stoliku w rogu sali.
- Dlaczego mam dziwne wrażenie,
że wszyscy na nas patrzą? - Krzywię się.
- Jesteś przewrażliwiona po
prostu. Odpręż się w końcu. - Słyszę od Wojtka.
Nadal jednak nie mogę pozbyć
się dziwnego uczucia, które powoduje, że moje myśli krążą koło
choroby i tego, że ktoś wie... Że pomyśli sobie jak Włodarczyk
mógł związać się z kimś takim jak ja... Ostatnio stałam się
strasznie drażliwa. Nie wiem... Może to tylko wina nowych leków,
którymi szprycują mnie lekarze? W każdym razie... I tak z dnia na
dzień czuję się gorzej. Nic nie mówię Wojtkowi... Nadrabiam
miną. Chyba opanowałam to już do perfekcji.
Włodarczyk przygląda mi się
uważnie. Jednak w jego oczach widzę czułość i niepokój.
Mieszanka wybuchowa, co?
- Masz natychmiast przestać. -
Szepcze sprowadzając mnie na ziemię.
- Słucham?
- Proszę, przestań myśleć o
chorobie. - Kładzie swoją dłoń na mojej.
- Ale... Jak... Skąd wiesz o
czym myślałam?
- Znam cię już trochę. -
Uśmiecha się łobuzersko.
Ten uśmiech nie ucieka także
uwadze młodej dziewczyny z obsługi. Już drugi raz przechodziła
bardzo blisko naszego stolika. Tym razem zapatrzyła się na
Wojciecha do tego stopnia, że z tacy spadły jej dwie szklanki.
- Oj, Wojtuś, Wojtuś. I patrz,
co narobiłeś. - Spoglądam na niego z dezaprobatą.
- Ja z tym nie mam nic wspólnego.
- Robi niewinną minę.
Godzinę później wychodzimy z
hoteliku i kierujemy się w stronę plaży. Nie ma jeszcze upałów,
ale mocno świecące słońce zachęca do spaceru. Z prawdziwą
przyjemnością stawiam stopy na piasku. Wojtek cały czas trzyma
moją dłoń, jakby bał się, że ucieknę. Czuję się kochana i
zdaję sobie sprawę, że wpadłam po uszy. Szkoda tylko, że
wszystko się skończy...
Włodarczyk znów jakby czyta w
moich myślach i od razu zaczyna rozmowę:
- Nina, ja cię błagam odpuść
sobie myślenie dziś.
- Wojtuś, nie da się tego tak
po prostu wyłączyć... - Opieram głowę o jego ramię.
- Ależ wszystko się da. Trzeba
tylko chcieć. - Obejmuje mnie.
Przemierzamy wzdłuż plażę
rozmawiając o niczym. W końcu wracamy do hotelu. Nie potrzeba nam
wielu atrakcji. Ważne, że jesteśmy razem. Po południu znów
wychodzimy. Tym razem zwiedzamy miasteczko. Aparat bogaci się w
kolejne zdjęcia, na których jesteśmy uśmiechnięci mimo wszystko.
- Wojtek... Chciałabym jeszcze
zobaczyć zachód słońca... - Wzdycham późnym popołudniem.
- W takim razie po kolacji
pójdziemy na plażę. Tylko musisz się ciepło ubrać. - Przykazuje
mi.
Godzę się na wszystko. Kiedy
nadchodzi odpowiednia pora kierujemy się w stronę plaży.
- Ale tu spokój... - Spoglądam
na prawie puste wybrzeże. - Dziękuję, że pomyślałeś o takim
wyjeździe.
- Wiesz, że dla ciebie wszystko.
- Tuli mnie, oplatając dłońmi moją talię i opierając brodę na
mojej głowie.
W ciszy obserwujemy, jak słońce
chowa się za horyzontem. Powoli jednak pod moimi powiekami zbierają
się łzy. Nie chcę opuścić tego wszystkiego! Mrugam szybko, ale
nie przynosi to efektów. Słone krople spływają już po moich
policzkach.
- Z każdej sytuacji jest jakieś
wyjście. Nie można się załamywać. - Równocześnie z Wojtkiem
odwracamy głowy. Tuż obok stoi starszy pan. O siwych włosach i w
czarnym, dość eleganckim ubraniu. - Nie patrzcie tak na mnie. -
Znów odzywa się niezwykle spokojnie. - Już trochę życie znam.
Czy mogę wam jakoś pomóc?
Wraz z Włodarczykiem nie wiemy,
co powiedzieć. Stoimy jak zaczarowani i wpatrujemy się w staruszka.
- Raczej nie, ale dziękujemy.
Chyba nikt obcy nie zaproponował nam czegoś takiego... - Mówię
zmieszana.
- Jesteście małżeństwem? -
Pyta. Ma w sobie coś budzącego zaufanie.
- Nie. - Wojtek prawie
niezauważalnie kręci głową.
- Ale wyglądacie na nie. -
Staruszek uśmiecha się ciepło. - Pewnie macie to w planach. -
Stwierdza.
- Cóż... Nasza przyszłość
jest nieco skomplikowana. - Sytuacja jest trochę dziwna, ale nie
czuję skrępowania rozmawiając z tym panem na nasz temat.
- Ważne by tylko była wspólna. -
Przekrzywia głowę. - Jeżeli macie jeszcze chwilę, to chciałbym
wam coś pokazać. - Kiwamy jedynie na potwierdzenie. - W takim razie
chodźcie ze mną.
Nadal chyba jesteśmy w szoku i
mechanicznie wykonujemy prośbę. Po przejściu paruset metrów
znajdujemy się przed niewielkich rozmiarów budynkiem.
- Kościół? - Szepczę.
- Tak, moi drodzy. Tutaj
znajdziecie wiele odpowiedzi, a i Pan będzie wobec was łaskawszy. I
tak. Jestem księdzem. - Odpowiada na niezadane jeszcze pytanie. -
Już rano was widziałem. Wyglądacie na bardzo zakochanych, ale
jednocześnie dręczy was problem. Już blisko osiemdziesiąt lat
żyję na tym świecie. Wiele widziałem, wiele... Chodźcie,
usiądźcie. - Wskazuje na ławeczkę przed budowlą.
Chwilę później potok słów
opuszcza moje usta. Opowiadam wszystko. Jakoś łatwo przyszło
otworzyć się przed kapłanem. Wojtek dorzuca jedynie pojedyncze
zdania.
- Przyjdźcie do mnie jutro.
Przed wyjazdem. Prawdopodobnie będę mógł coś dla was zrobić.
Ale musicie być tego pewni. A teraz wybaczcie mi już. - Żegna się
z nami.
W drodze do hotelu żadne z nas
się nie odzywa. Analizuję słowa, które ksiądz nam przekazał. A
Wojtek ukradkiem przeciera oczy. Nawet ten twardziel powoli się
łamie.
Kolejnego dnia już spakowani
podjeżdżamy pod kościółek. Za dnia wydaje się jeszcze
piękniejszy. Otaczają go girlandy pnących roślin.
- Cieszę się, że jesteście. -
Wita nas kapłan. - Chciałem z wami porozmawiać.
Siadamy na tej samej ławeczce
co poprzedniego wieczoru. Pyta głównie o nas. O to jak
chcielibyśmy, żeby wyglądała nasza przyszłość. Wraz z Wojtkiem
zgodnie stwierdzamy, że naszym marzeniem jest wspólnie zestarzenie
się... Dzieci... Wnuki...
- A czy jesteście pewni swojej
miłości? - Kontynuuje widząc nasze potwierdzenie. - Myśleliście
o ślubie?
- Tak... Ale baliśmy się głośno
o nim powiedzieć. Komuś... - Podkreśla Włodarczyk.
- Pobralibyście się teraz,
gdybyście mieli taką możliwość? - Kolejne pytanie, które
zaskakuje.
Wojtek spogląda prosto w moje
oczy i lekko się uśmiecha.
- Tak... - Szepcze widząc moje
skinienie głowy.
- Nic nie stoi na przeszkodzie.
Zapraszam was do środka.
Godzinę później odjeżdżamy
spod kościoła w stronę Bełchatowa. Nadal jestem w szoku czytając
dokument.
- Właśnie spełniło się moje
kolejne marzenie. - Po policzku spływa mi łza, tym razem szczęścia.
- Nie przypuszczałaś, że
zostaniesz moją żoną? - Uśmiecha się przyjmujący.
- Małe sprostowanie. Nie
przypuszczałam, że w ogóle zostanę czyjąś żoną.
- Widzisz, marzenia się
spełniają. - Jego uśmiech staje się jeszcze większy. - Tylko
czasem trzeba im trochę pomóc. - Zauważa.
- Czytałeś moją listę. -
Stwierdzam kierując na niego spojrzenie. - Od jak dawna o wszystkim
wiesz? - Nie jestem zła, raczej zaskoczona.
- No... Jakiś czas. - Odpowiada
cicho.
- Czy pomogła ci w tym jedna
blondynka, o jakże wdzięcznym imieniu Agata? - Puzzle zaczynają
składać się w jeden obrazek.
- I za to jestem jej jeszcze
bardziej wdzięczny.
~*~
Tak, możecie mnie poćwiartować, zakopać i co tam jeszcze chcecie - znów zawaliłam :(
Jednak i tak bywa. Trochę się wypaliłam i ta część jest baaardzo naciągana. Ale nie chcę tego urwać i nie zakończyć, tym bardziej, że pomysł na epilog wciąż siedzi w mojej głowie.
Teraz mogę jedynie jeszcze raz przeprosić. Nic więcej.
Jakie to piękne <3
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem zbyt wrażliwa, bo jak zwykle czytając twojego bloga się wzruszyłam^^
Nie przejmuj się, bo nic nie zawaliłaś, rób dalej tak jak do tej pory i będzie idealnie :)
Życzę weny oraz motywacji do dalszego tworzenia ;*
Pozdrawiam^^
Nie chcę, żeby Nina umierała. Nie chcę, żeby zostawiła Wojtka samego. Nie chcę patrzeć, jak kończy się ta miłość. Ciągle mam nadzieję, że zdarzy się cud i któregoś dnia Nina tak po prostu wstanie i będzie zdrowa. Ale to chyba niemożliwe.
OdpowiedzUsuńTo małżeństwo.. było niespodziewane. Ale cieszę się, że to zrobili. Cieszę się, że mają siebie, cieszę się, że Nina spełnia swoje marzenia, bo chyba tylko to jej zostało.
Pozdrawiam! ;*
Heeej:D Nominuje Cię do Liebster Award :) Szczegóły tutaj :D http://rozum-sklocony-z-sercem.blogspot.com/p/blog-page_14.html
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM !!!
Paulka
Witaj :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do liebster award :)
Zapraszam na mój blog : http://i-gdyby-to-bylo-takie-proste.blogspot.com/
Pozdrawiam ;**
Mega rozdział ! <3 Dawaj następny :*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowe opowiadanie. Bohaterem m.in Kacper Piechocki! :*
http://milosc-i-siatkowka.blogspot.com/
I że Nina ma to wszystko opuścić? <3 nieeeeee! :(
OdpowiedzUsuńInformuj mnie o nowych rozdziałach :3