środa, 8 kwietnia 2015

Część IX - MAJ

Sezon ligowy już dawno odszedł w zapomnienie. Niestety tym razem Wojtkowa Skra musiała zadowolić się trzecim miejscem. Złoto zgarnęła Resovia, druga była drużyna z Gdańska. Ale koledzy przyjmującego i tak byli zadowoleni.

- Ninka, jest propozycja nie do odrzucenia. - Wojciech wpada do salonu i z impetem siada na sofie.

- Co znów ci przyszło do głowy? - Pytam czując, że jego pomysł okaże się szalony. Jak zwykle zresztą.

- Co powiesz na weekend nad morzem? - Poważnieje. - Wiem, że musisz być często na badaniach, więc chociaż dwa dni. Co? - Jego oczy przypominają teraz spojrzenie Kota ze Shreka.

- Nie mam zamiaru się sprzeciwiać. Dawno nie byłam nad morzem... - Delikatnie unoszę kąciki ust ku górze.

- Świetnie! - Cieszy się. - W takim razie pakuj się, wyjeżdżamy za dwie godziny. - Podnosi się. - Dlaczego patrzysz na mnie jak na wariata? Piątkowy wieczór zaliczam już do weekendu.

Tak więc ponad dwie godziny później siedzimy już w samochodzie i kierujemy się w stronę Kołobrzegu. Późnym wieczorem parkujemy przed uroczym hotelikiem. Po zabraniu bagaży wchodzimy do środka budynku. Wnętrze jest równie imponujące co okolica. Odbieramy w recepcji klucz do pokoju i zmierzamy na górę. Jestem jednak tak zmęczona, że nie wiem w którym momencie zasypiam.

Otwieram oczy, ponieważ promienie słońca za wszelką cenę chcą mojej pobudki. Znajduję się w nieznanym sobie miejscu, z każdej strony otoczona naturą. Po prawej rozciąga się gęsty las, po lewej z kolei szeroki pas piasku. Podnoszę się, ale po paru krokach upadam. Przeklęty pień! Niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami, a nadal nie wiem gdzie jestem. Pierwszy błysk. Próbuję krzyczeń, ale głos zamiera mi w gardle. Nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku. Wówczas spomiędzy drzew dobiega do mnie szmer. Z każdą chwilą staje się donośniejszy. Nie mogę się też ruszyć, tak jakby mnie sparaliżowało. Odwracam się tylko w tamtą stronę. Głośno wciągam powietrze do płuc, ponieważ spogląda na mnie wilk z mordem w oczach. Żadne z nas się nie porusza przez kilka sekund. W końcu podejmuję decyzję – muszę uciekać. Mięśnie zaczynają mnie słuchać i po paru krokach w tył puszczam się pędem przez plażę. Czuję oddech zwierzęcia na plecach. Oglądam się za siebie. Cały czas depcze mi po piętach. Ale kiedy odwracam głowę nie ma dla mnie ratunku. Znajduję się na samym kraju urwiska. Mogę jedynie wybierać czy zostanę zagryziona przez groźne zwierzę, czy skoczę z kilkudziesięciometrowego brzegu. Chwila zawahania... Słyszę głos Wojciecha dobiegający z oddali. Rzucam w jego stronę tęskne spojrzenie.

- Żegnaj... - Szepczę i zamykam oczy. To tylko jeden skok.

- Nina! Spokojnie. Nie krzycz. To tylko zły sen. - Powoli analizuję docierające do mnie słowa. - Jesteś ze mną. Coś złego tylko ci się śniło. - Otaczają mnie silne ramiona. - Ciiiii... Już dobrze.

Nadal ciężko oddycham. Boję się otworzyć oczy. Jednak w końcu podnoszę powieki. Siedzę na łóżku w objęciach Wojtka, który delikatnie mną kołysze.

- Już dobrze? - Spogląda na mnie uważnie.

- Ten sen... - Odzywam się cicho. - Był zbyt realistyczny.

- Ale to tylko koszmar. Zapomnij o nim. - Tuli mnie jeszcze mocniej.

Przebieramy się i schodzimy na dół. Na śniadanie składa się tzw. szwedzki stół, więc zabieramy, co nam pasuje i siadamy przy stoliku w rogu sali.

- Dlaczego mam dziwne wrażenie, że wszyscy na nas patrzą? - Krzywię się.

- Jesteś przewrażliwiona po prostu. Odpręż się w końcu. - Słyszę od Wojtka.

Nadal jednak nie mogę pozbyć się dziwnego uczucia, które powoduje, że moje myśli krążą koło choroby i tego, że ktoś wie... Że pomyśli sobie jak Włodarczyk mógł związać się z kimś takim jak ja... Ostatnio stałam się strasznie drażliwa. Nie wiem... Może to tylko wina nowych leków, którymi szprycują mnie lekarze? W każdym razie... I tak z dnia na dzień czuję się gorzej. Nic nie mówię Wojtkowi... Nadrabiam miną. Chyba opanowałam to już do perfekcji.

Włodarczyk przygląda mi się uważnie. Jednak w jego oczach widzę czułość i niepokój. Mieszanka wybuchowa, co?

- Masz natychmiast przestać. - Szepcze sprowadzając mnie na ziemię.

- Słucham?

- Proszę, przestań myśleć o chorobie. - Kładzie swoją dłoń na mojej.

- Ale... Jak... Skąd wiesz o czym myślałam?

- Znam cię już trochę. - Uśmiecha się łobuzersko.

Ten uśmiech nie ucieka także uwadze młodej dziewczyny z obsługi. Już drugi raz przechodziła bardzo blisko naszego stolika. Tym razem zapatrzyła się na Wojciecha do tego stopnia, że z tacy spadły jej dwie szklanki.

- Oj, Wojtuś, Wojtuś. I patrz, co narobiłeś. - Spoglądam na niego z dezaprobatą.

- Ja z tym nie mam nic wspólnego. - Robi niewinną minę.

Godzinę później wychodzimy z hoteliku i kierujemy się w stronę plaży. Nie ma jeszcze upałów, ale mocno świecące słońce zachęca do spaceru. Z prawdziwą przyjemnością stawiam stopy na piasku. Wojtek cały czas trzyma moją dłoń, jakby bał się, że ucieknę. Czuję się kochana i zdaję sobie sprawę, że wpadłam po uszy. Szkoda tylko, że wszystko się skończy...

Włodarczyk znów jakby czyta w moich myślach i od razu zaczyna rozmowę:

- Nina, ja cię błagam odpuść sobie myślenie dziś.

- Wojtuś, nie da się tego tak po prostu wyłączyć... - Opieram głowę o jego ramię.

- Ależ wszystko się da. Trzeba tylko chcieć. - Obejmuje mnie.

Przemierzamy wzdłuż plażę rozmawiając o niczym. W końcu wracamy do hotelu. Nie potrzeba nam wielu atrakcji. Ważne, że jesteśmy razem. Po południu znów wychodzimy. Tym razem zwiedzamy miasteczko. Aparat bogaci się w kolejne zdjęcia, na których jesteśmy uśmiechnięci mimo wszystko.

- Wojtek... Chciałabym jeszcze zobaczyć zachód słońca... - Wzdycham późnym popołudniem.

- W takim razie po kolacji pójdziemy na plażę. Tylko musisz się ciepło ubrać. - Przykazuje mi.

Godzę się na wszystko. Kiedy nadchodzi odpowiednia pora kierujemy się w stronę plaży.

- Ale tu spokój... - Spoglądam na prawie puste wybrzeże. - Dziękuję, że pomyślałeś o takim wyjeździe.

- Wiesz, że dla ciebie wszystko. - Tuli mnie, oplatając dłońmi moją talię i opierając brodę na mojej głowie.

W ciszy obserwujemy, jak słońce chowa się za horyzontem. Powoli jednak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Nie chcę opuścić tego wszystkiego! Mrugam szybko, ale nie przynosi to efektów. Słone krople spływają już po moich policzkach.

- Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Nie można się załamywać. - Równocześnie z Wojtkiem odwracamy głowy. Tuż obok stoi starszy pan. O siwych włosach i w czarnym, dość eleganckim ubraniu. - Nie patrzcie tak na mnie. - Znów odzywa się niezwykle spokojnie. - Już trochę życie znam. Czy mogę wam jakoś pomóc?

Wraz z Włodarczykiem nie wiemy, co powiedzieć. Stoimy jak zaczarowani i wpatrujemy się w staruszka.

- Raczej nie, ale dziękujemy. Chyba nikt obcy nie zaproponował nam czegoś takiego... - Mówię zmieszana.

- Jesteście małżeństwem? - Pyta. Ma w sobie coś budzącego zaufanie.

- Nie. - Wojtek prawie niezauważalnie kręci głową.

- Ale wyglądacie na nie. - Staruszek uśmiecha się ciepło. - Pewnie macie to w planach. - Stwierdza.

- Cóż... Nasza przyszłość jest nieco skomplikowana. - Sytuacja jest trochę dziwna, ale nie czuję skrępowania rozmawiając z tym panem na nasz temat.

- Ważne by tylko była wspólna. - Przekrzywia głowę. - Jeżeli macie jeszcze chwilę, to chciałbym wam coś pokazać. - Kiwamy jedynie na potwierdzenie. - W takim razie chodźcie ze mną.

Nadal chyba jesteśmy w szoku i mechanicznie wykonujemy prośbę. Po przejściu paruset metrów znajdujemy się przed niewielkich rozmiarów budynkiem.

- Kościół? - Szepczę.

- Tak, moi drodzy. Tutaj znajdziecie wiele odpowiedzi, a i Pan będzie wobec was łaskawszy. I tak. Jestem księdzem. - Odpowiada na niezadane jeszcze pytanie. - Już rano was widziałem. Wyglądacie na bardzo zakochanych, ale jednocześnie dręczy was problem. Już blisko osiemdziesiąt lat żyję na tym świecie. Wiele widziałem, wiele... Chodźcie, usiądźcie. - Wskazuje na ławeczkę przed budowlą.

Chwilę później potok słów opuszcza moje usta. Opowiadam wszystko. Jakoś łatwo przyszło otworzyć się przed kapłanem. Wojtek dorzuca jedynie pojedyncze zdania.

- Przyjdźcie do mnie jutro. Przed wyjazdem. Prawdopodobnie będę mógł coś dla was zrobić. Ale musicie być tego pewni. A teraz wybaczcie mi już. - Żegna się z nami.

W drodze do hotelu żadne z nas się nie odzywa. Analizuję słowa, które ksiądz nam przekazał. A Wojtek ukradkiem przeciera oczy. Nawet ten twardziel powoli się łamie.

Kolejnego dnia już spakowani podjeżdżamy pod kościółek. Za dnia wydaje się jeszcze piękniejszy. Otaczają go girlandy pnących roślin.

- Cieszę się, że jesteście. - Wita nas kapłan. - Chciałem z wami porozmawiać.

Siadamy na tej samej ławeczce co poprzedniego wieczoru. Pyta głównie o nas. O to jak chcielibyśmy, żeby wyglądała nasza przyszłość. Wraz z Wojtkiem zgodnie stwierdzamy, że naszym marzeniem jest wspólnie zestarzenie się... Dzieci... Wnuki...

- A czy jesteście pewni swojej miłości? - Kontynuuje widząc nasze potwierdzenie. - Myśleliście o ślubie?

- Tak... Ale baliśmy się głośno o nim powiedzieć. Komuś... - Podkreśla Włodarczyk.

- Pobralibyście się teraz, gdybyście mieli taką możliwość? - Kolejne pytanie, które zaskakuje.

Wojtek spogląda prosto w moje oczy i lekko się uśmiecha.

- Tak... - Szepcze widząc moje skinienie głowy.

- Nic nie stoi na przeszkodzie. Zapraszam was do środka.

Godzinę później odjeżdżamy spod kościoła w stronę Bełchatowa. Nadal jestem w szoku czytając dokument.

- Właśnie spełniło się moje kolejne marzenie. - Po policzku spływa mi łza, tym razem szczęścia.

- Nie przypuszczałaś, że zostaniesz moją żoną? - Uśmiecha się przyjmujący.

- Małe sprostowanie. Nie przypuszczałam, że w ogóle zostanę czyjąś żoną.

- Widzisz, marzenia się spełniają. - Jego uśmiech staje się jeszcze większy. - Tylko czasem trzeba im trochę pomóc. - Zauważa.

- Czytałeś moją listę. - Stwierdzam kierując na niego spojrzenie. - Od jak dawna o wszystkim wiesz? - Nie jestem zła, raczej zaskoczona.

- No... Jakiś czas. - Odpowiada cicho.

- Czy pomogła ci w tym jedna blondynka, o jakże wdzięcznym imieniu Agata? - Puzzle zaczynają składać się w jeden obrazek.

- I za to jestem jej jeszcze bardziej wdzięczny. 

~*~

Tak, możecie mnie poćwiartować, zakopać i co tam jeszcze chcecie - znów zawaliłam :( 
Jednak i tak bywa. Trochę się wypaliłam i ta część jest baaardzo naciągana. Ale nie chcę tego urwać i nie zakończyć, tym bardziej, że pomysł na epilog wciąż siedzi w mojej głowie. 
Teraz mogę jedynie jeszcze raz przeprosić. Nic więcej.  

6 komentarzy:

  1. Jakie to piękne <3
    Zdecydowanie jestem zbyt wrażliwa, bo jak zwykle czytając twojego bloga się wzruszyłam^^
    Nie przejmuj się, bo nic nie zawaliłaś, rób dalej tak jak do tej pory i będzie idealnie :)
    Życzę weny oraz motywacji do dalszego tworzenia ;*
    Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chcę, żeby Nina umierała. Nie chcę, żeby zostawiła Wojtka samego. Nie chcę patrzeć, jak kończy się ta miłość. Ciągle mam nadzieję, że zdarzy się cud i któregoś dnia Nina tak po prostu wstanie i będzie zdrowa. Ale to chyba niemożliwe.
    To małżeństwo.. było niespodziewane. Ale cieszę się, że to zrobili. Cieszę się, że mają siebie, cieszę się, że Nina spełnia swoje marzenia, bo chyba tylko to jej zostało.
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Heeej:D Nominuje Cię do Liebster Award :) Szczegóły tutaj :D http://rozum-sklocony-z-sercem.blogspot.com/p/blog-page_14.html
    POZDRAWIAM !!!
    Paulka

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj :)
    Zostałaś nominowana do liebster award :)
    Zapraszam na mój blog : http://i-gdyby-to-bylo-takie-proste.blogspot.com/
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega rozdział ! <3 Dawaj następny :*
    Zapraszam do mnie na nowe opowiadanie. Bohaterem m.in Kacper Piechocki! :*
    http://milosc-i-siatkowka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. I że Nina ma to wszystko opuścić? <3 nieeeeee! :(
    Informuj mnie o nowych rozdziałach :3

    OdpowiedzUsuń