piątek, 20 marca 2015

Część VIII - KWIECIEŃ

Odpuściłam już zupełnie jakiekolwiek próby sabotażu. Wiem, że i tak nie wygram z miłością. Ale cieszę się, że mogę jej doświadczać. Choć wszystko wskazuje na to, że żadnej poprawy nie będzie, jestem szczęśliwa, bo nie jestem z tym wszystkim sama.
Coraz częściej teraz muszę pojawiać się w szpitalu na jakieś eksperymentalne zabiegi, które rzekomo mogą coś pomóc. Jednak nie wydaje mi się, gdyż wyniki zamiast się polepszać lub choć stabilizować, pogarszają się.
- Nina, ja ci nie chcę nic mówić, ale za chwilę to ty znikniesz. - Mówi Wojtek obserwując mnie jak zmieniam bluzkę. - Nie dość, że zażywasz leki, to tak marnie jesz... Od tej pory będę cię pilnować przy każdym posiłku. - Oznajmia.
- Nie jest to możliwe, panie Włodarczyk. - Siadam obok niego.
- Jest. - Próbuje mnie przekonać.
- Nie. - Nie ustępuję. - Nie możesz mnie pilnować na odległość.
- Żaden problem. Wprowadź się do mnie. - Nie wygląda jakby żartował. - Mówię serio. Chcę żebyś ze mną mieszkała.
- Wojtek... To poważna decyzja. - Przyglądam mu się.
- Ale w czym widzisz problem? I tak zdecydowaną większość czasu spędzamy razem. - Patrzy prosto w moje oczy. - Wiesz jak czasem jest ciężko wracać do pustego domu? Może wreszcie mój sąsiad nauczyłby się kulturalnie przychodzić w gości. - Podaje kolejne argumenty. - No i w końcu Agata miałaby większą prywatność. Nie musiałaby się z Danielem obściskiwać po miejscach publicznych... - Milknie widząc moje pytające spojrzenie. - No raz, czy dwa ich widziałem, noo...
- Już ja sobie z nią pogadam. - Zapewniam. - A twoją propozycję przemyślę. - Uśmiecham się. - Możemy wychodzić.
- Jeszcze nie. - Mówi spokojnie.
- Dlaczego? - Dziwię się.
- Może byś tak zmieniła kapcie na jakieś inne buty?
Kilkanaście minut później stoimy już przed drzwiami mieszkania moich rodziców. Tym razem też mieliśmy pierwszy dzień świąt spędzić w Bełchatowie, drugi z rodziną Wojtka.
- Cześć dzieciaki. - W progu pojawia się mój tata. - Chodźcie do środka. Mama już się nie może doczekać.
- Tata jak zwykle przesadza! - Z kuchni dobiega głos mojej rodzicielki, a po chwili wyłania się jego właścicielka. - Cieszę się, że jesteście. - Tuli nas na przywitanie. - Nina, znów zmarniałaś... - Mówi to z wyraźnym niepokojem.
- Nie myśl o tym teraz. - Szepczę jej do ucha. - Są święta, na tym się skupmy.
Mocno mnie przytula, czym dodaje mi otuchy.
- Chodźcie do salonu. - Uśmiecha się.
Wojtek łapie mnie mocno za rękę, jakby bał się, że ucieknę. Pewnym krokiem wchodzimy do pokoju dziennego, w którym znajdują się już Agata z Danielem i Szymon z Olgą.
- O, nasze gołąbki się zjawiły. - Aga jak zwykle wtrąca swoje trzy grosze.
- Sama jesteś głąb. - Biorę pierwszą z brzegu poduszkę i rzucam do siostry.
- No nie! Ta zniewaga krwi wymaga. - Powoli nabiera powietrza do płuc, po czym chwyta jaśka i oddaje rzut.
Reszta osób przygląda nam się jak dwóm wariatkom. W końcu w każdym dorosłym gdzieś głęboko skrywa się dziecko.
- Dziewczyny... - W progu staje mama i przygląda nam się z dezaprobatą.
- To ona zaczęła. - Krzyczymy równocześnie z siostrą i wskazujemy na siebie nawzajem.
- Jak dzieci. - Komentuje Szymon i jak na zawołanie lądują na nim dwie poduszki.
W gronie najbliższych spędzamy całe popołudnie. Rozmawiamy, śmiejemy się. Oczywiście nie obeszłoby się bez wspominania różnych historyjek z naszego dzieciństwa. Takich w zanadrzu moja mama ma pełno. Czasami aż wierzyć się nie chce, jakie z nas były łobuziaki.
Około godziny 18 wraz z Wojtkiem żegnamy się ze wszystkimi i wychodzimy.
- Przemyślałaś propozycję? - Pyta Włodarczyk, kiedy znajdujemy się już w jego mieszkaniu.
- Wojtuś... No ja cię proszę... - Przewracam oczyma. - Powiem ci jutro.
- Nooo dooobra... - Stwierdza łaskawym tonem. - Ale na noc zostajesz? - Dodaje z łobuzerskim uśmiechem.
Następnego dnia zrywam się wcześnie. Chcę jako pierwsza oblać Wojtka wodą. Jednak druga połowa łóżka jest pusta. Cicho pokonuję trasę dzielącą mnie i drzwi. Delikatnie łapię za klamkę i pociągam ku sobie. I to okazuje się błędem.
- Śmigus-dyngus. - Śmieje się Wojciech, gdy ja ociekam wodą.
- Dorwę cię. - Syczę.
Nadal obrażona wsiadam do samochodu tuż po 9. Wojtek usiłuje mnie jakoś udobruchać, ale i tak udaję, że go nie słucham. Całą drogę nie zamyka mu się buzia i nawija często bez sensu. Dopiero gdy parkujemy pod jego domem rodzinnym wyjawiam, że to był tylko żart.
- Wiesz co... - Kręci głową. - Nie gadam z tobą. - Zaplata ręce na klatce piersiowej, a ja wybucham śmiechem. No tak, scenariusz się powtarza.
Wysiadamy z auta i kierujemy się do wejścia. Dzwonimy i po krótkiej chwili drzwi otwierają się, a w nich staje mama Wojtka.
- Dzień dobry. - Odzywamy się.
- Jak dobrze was widzieć. - Uśmiecha się szeroko. - Chodźcie.
Wchodzimy do środka. Szybko też znajdujemy się w salonie, gdzie czeka już reszta najbliższej rodziny przyjmującego. Od samego początku panuje niezwykle rodzinna atmosfera.
- To ja pani pomogę. - Oferuję, gdy pani Włodarczyk oznajmia, że czas na obiad.
- Nie, nie, Słonko. Siedź sobie. - Poklepuje mnie po ramieniu. - Wojtuś mi pomoże.
- A chce pani, żeby został jakiś talerz w całości? - Pytam puszczając do niej oko.
- Ej, to cios poniżej pasa. - Rumieni się Wojciech. - To był przypadek, że ten talerzyk spadł. Siła grawitacji i te sprawy...
W końcu jednak mama Wojtka przyjmuje moją propozycję i przynosimy potrawy na stół. Po skończonym posiłku ponownie wracamy do salonu. Na stole pojawia się kawa i słodkości na widok, których Włodiemu aż świecą się oczy. Cały czas też rozmawiamy na wszystkie możliwe tematy.
Wojtek przez zdecydowaną większość czasu nie spuszcza ze mnie wzroku. W końcu zaczyna gładzić mnie po prawej dłoni, ewidentnie chcący tym gestem przyciągnąć uwagę. Początkowo nie rozumiem po co, ale w końcu przypominam sobie, że przecież jego rodzice nadal nie wiedzą, że się zaręczyliśmy.
Pani Włodarczyk zaczyna nam się uważnie przyglądać. Zerka raz na mnie, raz na Wojtka, a potem przerzuca się na serdeczny palec mojej prawej dłoni.
- Czy jest coś, o czym chcielibyście nam powiedzieć? - Zmienia nagle temat.
- No wreszcie, bo myślałem, że już nie zapytacie. - Przyjmujący przewraca oczyma. - Otóż tak. Ta oto niewiasta o przepięknych jasnych włosach i niesamowitym spojrzeniu zgodziła się zostać moją żoną. - Na jego twarz wkrada się szczery uśmiech.
- Dzieci kochane! - Mama Wojtka rzuca się w naszą stronę. - Tak się cieszę! To cudowna wiadomość!
- A dlaczego dowiadujemy się dopiero teraz? - Pyta jego tata.
- Tak wyszło. - Wyjaśniamy.
Pod wieczór przyjezdna rodzina wraca do siebie. My jednak zostajemy u rodziców Wojciecha. Obiecaliśmy, że posiedzimy dłużej. Nie dziwię się, że chcą się nim nacieszyć, skoro tak rzadko się widują.
Wieczorem siadamy w czwórkę w salonie i rozmawiamy. Włodi szturcha mnie delikatnie w pewnym momencie. Skinam tylko delikatnie głową. Domyślam się jaki temat chce poruszyć. Tego też nie możemy dalej ukrywać.
- Jest jeszcze jedna sprawa, o której musimy wam powiedzieć... - Wypowiadając te słowa przyjmujący splata nasze dłonie, a ten gest ma dodać mi otuchy.
- Będę babcią?! - Oczy rodzicielki Wojtka przybierają rozmiar pięciozłotówek.
- Co? - Mówimy równocześnie.
- Jesteś w ciąży? - Pyta pan domu.
- Nie, nie. - Gwałtownie zaprzeczam. - Akurat ta informacja nie jest tak dobra...
- Powinniśmy już dawno wam powiedzieć... - Wojciech szuka słów. - Nina ma nowotwór...

~*~

Wiem doskonale: zawaliłam! Jedyne, co mogę powiedzieć to przepraszam. Tyle razy zabierałam się do napisania tego właśnie rozdziału, ale moje pomysły po linijce się kończyły. I dlatego to "coś" wyżej jest beznadziejne. 
Postaram się poprawić i zrobić wszystko, żeby kolejne były lepsze. 
Mam dla Was propozycję. Może tak następny będzie po części Waszym dziełem? Co Wy na to? Proponujcie, co może się wydarzyć w kolejnym epizodzie, a ja postaram się to wszystko połączyć w całość. Może taka forma zadośćuczynienia będzie dobra? 

P.S. Biolchem, dziękuję za wszystko, bez Ciebie byłoby ciężko :*

5 komentarzy:

  1. Jak na mój gust wcale nie zawaliłaś ;) pisz dalej bo świetnie ci idzie :) pozdrawiam i zapraszam czasem do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny :)
    Jak dla mnie to nie zawaliłaś, i jest okej :-)
    Ciekawe, jak rodzice Wojtka przyjmą wiadomość o tym, że Nina ma nowotwór...
    Jak dla mnie to bym chciała, aby nie skreślali jej, tylko ją wspierali i jej pomagali.
    Pozdrawiam i czekam na następny :***

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział Kochana! :D Wcale nie zawaliłaś, mi się bardzo podoba.
    Fajnie, że rodzice Włodiego tak ciepło i serdecznie przyjęli wiadomość o ich zaręczynach. Oby tylko nie skreślili Niny, gdy się dowiedzą, że ma nowotwór. Przecież to nie jej wina.
    Ona musi się wprowadzić do Wojtka. Przynajmniej będzie ją miał na oku i pilnował, żeby dużo jadła.
    Może niech w kolejnym te całe eksperymenty, które na niej próbują okażą się skuteczne i ona z tego wyjdzie! Będzie szczęśliwa z Włodarczykiem u boku i gromadką dzieci. :3
    Pozdrawiam, buziaki! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudeńko *.* Bardzo podoba mi się ten rozdział, a Ty "gadasz" głupoty ;P
    No i wreszcie Wojtuś wziął się za konkretne sprawy i postanowił poruszyć temat wspólnego mieszkania ;D Mam nadzieję, że Nina się zgodzi na wspólne mieszkanie z Włodarczykiem ;) Ten to zawsze wykombinuje jakieś argumenty, aby Ja przekonać xD
    Fajnie, że rodzice Wojtka ucieszyli sie na Ich zaręczyny, ale mam nadzieję, że nie skrytykują tego pomysłu na wiadomość o chorobie dziewczyny.
    Pozdrawiam, życzę weny inie mogę doczekać się kolejnego ;**

    Zapraszam do siebie:
    http://dla-kazdego-zawsze-jest-jakis-ratunek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Wojtek musi trzymać Ninę krótko, bo się boi, że mu ucieknie. Eh, no i gdzie by poszła? Z Wojtkiem będzie jej najlepiej. Ciekawe jak rodzice zareagują na tę nowinę.. Będę podważać decyzję Wojtka, czy będą się cieszyć, ze mają tak wspaniałego syna? Ciężko mi przewidzieć ich reakcję..
    Pozdrawiam ;**

    OdpowiedzUsuń