Odpuściłam już zupełnie
jakiekolwiek próby sabotażu. Wiem, że i tak nie wygram z miłością.
Ale cieszę się, że mogę jej doświadczać. Choć wszystko
wskazuje na to, że żadnej poprawy nie będzie, jestem szczęśliwa,
bo nie jestem z tym wszystkim sama.
Coraz częściej teraz muszę
pojawiać się w szpitalu na jakieś eksperymentalne zabiegi, które
rzekomo mogą coś pomóc. Jednak nie wydaje mi się, gdyż wyniki
zamiast się polepszać lub choć stabilizować, pogarszają się.
- Nina, ja ci nie chcę nic
mówić, ale za chwilę to ty znikniesz. - Mówi Wojtek obserwując
mnie jak zmieniam bluzkę. - Nie dość, że zażywasz leki, to tak
marnie jesz... Od tej pory będę cię pilnować przy każdym
posiłku. - Oznajmia.
- Nie jest to możliwe, panie
Włodarczyk. - Siadam obok niego.
- Jest. - Próbuje mnie
przekonać.
- Nie. - Nie ustępuję. - Nie
możesz mnie pilnować na odległość.
- Żaden problem. Wprowadź się
do mnie. - Nie wygląda jakby żartował. - Mówię serio. Chcę
żebyś ze mną mieszkała.
- Wojtek... To poważna decyzja.
- Przyglądam mu się.
- Ale w czym widzisz problem? I
tak zdecydowaną większość czasu spędzamy razem. - Patrzy prosto
w moje oczy. - Wiesz jak czasem jest ciężko wracać do pustego
domu? Może wreszcie mój sąsiad nauczyłby się kulturalnie
przychodzić w gości. - Podaje kolejne argumenty. - No i w końcu
Agata miałaby większą prywatność. Nie musiałaby się z Danielem
obściskiwać po miejscach publicznych... - Milknie widząc moje
pytające spojrzenie. - No raz, czy dwa ich widziałem, noo...
- Już ja sobie z nią pogadam. -
Zapewniam. - A twoją propozycję przemyślę. - Uśmiecham się. -
Możemy wychodzić.
- Jeszcze nie. - Mówi spokojnie.
- Dlaczego? - Dziwię się.
- Może byś tak zmieniła kapcie
na jakieś inne buty?
Kilkanaście minut później
stoimy już przed drzwiami mieszkania moich rodziców. Tym razem też
mieliśmy pierwszy dzień świąt spędzić w Bełchatowie, drugi z
rodziną Wojtka.
- Cześć dzieciaki. - W progu
pojawia się mój tata. - Chodźcie do środka. Mama już się nie
może doczekać.
- Tata jak zwykle przesadza! - Z
kuchni dobiega głos mojej rodzicielki, a po chwili wyłania się
jego właścicielka. - Cieszę się, że jesteście. - Tuli nas na
przywitanie. - Nina, znów zmarniałaś... - Mówi to z wyraźnym
niepokojem.
- Nie myśl o tym teraz. -
Szepczę jej do ucha. - Są święta, na tym się skupmy.
Mocno mnie przytula, czym dodaje
mi otuchy.
- Chodźcie do salonu. - Uśmiecha
się.
Wojtek łapie mnie mocno za
rękę, jakby bał się, że ucieknę. Pewnym krokiem wchodzimy do
pokoju dziennego, w którym znajdują się już Agata z Danielem i
Szymon z Olgą.
- O, nasze gołąbki się
zjawiły. - Aga jak zwykle wtrąca swoje trzy grosze.
- Sama jesteś głąb. - Biorę
pierwszą z brzegu poduszkę i rzucam do siostry.
- No nie! Ta zniewaga krwi
wymaga. - Powoli nabiera powietrza do płuc, po czym chwyta jaśka i
oddaje rzut.
Reszta osób przygląda nam się
jak dwóm wariatkom. W końcu w każdym dorosłym gdzieś głęboko
skrywa się dziecko.
- Dziewczyny... - W progu staje
mama i przygląda nam się z dezaprobatą.
- To ona zaczęła. - Krzyczymy
równocześnie z siostrą i wskazujemy na siebie nawzajem.
- Jak dzieci. - Komentuje Szymon
i jak na zawołanie lądują na nim dwie poduszki.
W gronie najbliższych spędzamy
całe popołudnie. Rozmawiamy, śmiejemy się. Oczywiście nie
obeszłoby się bez wspominania różnych historyjek z naszego
dzieciństwa. Takich w zanadrzu moja mama ma pełno. Czasami aż
wierzyć się nie chce, jakie z nas były łobuziaki.
Około godziny 18 wraz z
Wojtkiem żegnamy się ze wszystkimi i wychodzimy.
- Przemyślałaś propozycję? -
Pyta Włodarczyk, kiedy znajdujemy się już w jego mieszkaniu.
- Wojtuś... No ja cię proszę...
- Przewracam oczyma. - Powiem ci jutro.
- Nooo dooobra... - Stwierdza
łaskawym tonem. - Ale na noc zostajesz? - Dodaje z łobuzerskim
uśmiechem.
Następnego dnia zrywam się
wcześnie. Chcę jako pierwsza oblać Wojtka wodą. Jednak druga
połowa łóżka jest pusta. Cicho pokonuję trasę dzielącą mnie i
drzwi. Delikatnie łapię za klamkę i pociągam ku sobie. I to
okazuje się błędem.
- Śmigus-dyngus. - Śmieje się
Wojciech, gdy ja ociekam wodą.
- Dorwę cię. - Syczę.
Nadal
obrażona wsiadam do samochodu tuż po 9. Wojtek usiłuje mnie jakoś
udobruchać, ale i tak udaję, że go nie słucham. Całą drogę nie
zamyka mu się buzia i nawija często bez sensu. Dopiero gdy
parkujemy pod jego domem rodzinnym wyjawiam, że to był tylko żart.
-
Wiesz co... - Kręci głową. - Nie gadam z tobą. - Zaplata ręce na
klatce piersiowej, a ja wybucham śmiechem. No tak, scenariusz się
powtarza.
Wysiadamy
z auta i kierujemy się do wejścia. Dzwonimy i po krótkiej chwili
drzwi otwierają się, a w nich staje mama Wojtka.
-
Dzień dobry. - Odzywamy się.
-
Jak dobrze was widzieć. - Uśmiecha się szeroko. - Chodźcie.
Wchodzimy
do środka. Szybko też znajdujemy się w salonie, gdzie czeka już
reszta najbliższej rodziny przyjmującego. Od samego początku
panuje niezwykle rodzinna atmosfera.
-
To ja pani pomogę. - Oferuję, gdy pani Włodarczyk oznajmia, że
czas na obiad.
-
Nie, nie, Słonko. Siedź sobie. - Poklepuje mnie po ramieniu. -
Wojtuś mi pomoże.
-
A chce pani, żeby został jakiś talerz w całości? - Pytam
puszczając do niej oko.
-
Ej, to cios poniżej pasa. - Rumieni się Wojciech. - To był
przypadek, że ten talerzyk spadł. Siła grawitacji i te sprawy...
W
końcu jednak mama Wojtka przyjmuje moją propozycję i przynosimy
potrawy na stół. Po skończonym posiłku ponownie wracamy do
salonu. Na stole pojawia się kawa i słodkości na widok, których
Włodiemu aż świecą się oczy. Cały czas też rozmawiamy na
wszystkie możliwe tematy.
Wojtek
przez zdecydowaną większość czasu nie spuszcza ze mnie wzroku. W
końcu zaczyna gładzić mnie po prawej dłoni, ewidentnie chcący
tym gestem przyciągnąć uwagę. Początkowo nie rozumiem po co, ale
w końcu przypominam sobie, że przecież jego rodzice nadal nie
wiedzą, że się zaręczyliśmy.
Pani
Włodarczyk zaczyna nam się uważnie przyglądać. Zerka raz na
mnie, raz na Wojtka, a potem przerzuca się na serdeczny palec mojej
prawej dłoni.
-
Czy jest coś, o czym chcielibyście nam powiedzieć? - Zmienia nagle
temat.
-
No wreszcie, bo myślałem, że już nie zapytacie. - Przyjmujący
przewraca oczyma. - Otóż tak. Ta oto niewiasta o przepięknych
jasnych włosach i niesamowitym spojrzeniu zgodziła się zostać
moją żoną. - Na jego twarz wkrada się szczery uśmiech.
-
Dzieci kochane! - Mama Wojtka rzuca się w naszą stronę. - Tak się
cieszę! To cudowna wiadomość!
-
A dlaczego dowiadujemy się dopiero teraz? - Pyta jego tata.
-
Tak wyszło. - Wyjaśniamy.
Pod
wieczór przyjezdna rodzina wraca do siebie. My jednak zostajemy u
rodziców Wojciecha. Obiecaliśmy, że posiedzimy dłużej. Nie
dziwię się, że chcą się nim nacieszyć, skoro tak rzadko się
widują.
Wieczorem
siadamy w czwórkę w salonie i rozmawiamy. Włodi szturcha mnie
delikatnie w pewnym momencie. Skinam tylko delikatnie głową.
Domyślam się jaki temat chce poruszyć. Tego też nie możemy dalej
ukrywać.
-
Jest jeszcze jedna sprawa, o której musimy wam powiedzieć... -
Wypowiadając te słowa przyjmujący splata nasze dłonie, a ten gest
ma dodać mi otuchy.
-
Będę babcią?! - Oczy rodzicielki Wojtka przybierają rozmiar
pięciozłotówek.
-
Co? - Mówimy równocześnie.
-
Jesteś w ciąży? - Pyta pan domu.
-
Nie, nie. - Gwałtownie zaprzeczam. - Akurat ta informacja nie jest
tak dobra...
-
Powinniśmy już dawno wam powiedzieć... - Wojciech szuka słów. -
Nina ma nowotwór...
~*~
Wiem doskonale: zawaliłam! Jedyne, co mogę powiedzieć to przepraszam. Tyle razy zabierałam się do napisania tego właśnie rozdziału, ale moje pomysły po linijce się kończyły. I dlatego to "coś" wyżej jest beznadziejne.
Postaram się poprawić i zrobić wszystko, żeby kolejne były lepsze.
Mam dla Was propozycję. Może tak następny będzie po części Waszym dziełem? Co Wy na to? Proponujcie, co może się wydarzyć w kolejnym epizodzie, a ja postaram się to wszystko połączyć w całość. Może taka forma zadośćuczynienia będzie dobra?
P.S. Biolchem, dziękuję za wszystko, bez Ciebie byłoby ciężko :*
Jak na mój gust wcale nie zawaliłaś ;) pisz dalej bo świetnie ci idzie :) pozdrawiam i zapraszam czasem do mnie :)
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to nie zawaliłaś, i jest okej :-)
Ciekawe, jak rodzice Wojtka przyjmą wiadomość o tym, że Nina ma nowotwór...
Jak dla mnie to bym chciała, aby nie skreślali jej, tylko ją wspierali i jej pomagali.
Pozdrawiam i czekam na następny :***
Super rozdział Kochana! :D Wcale nie zawaliłaś, mi się bardzo podoba.
OdpowiedzUsuńFajnie, że rodzice Włodiego tak ciepło i serdecznie przyjęli wiadomość o ich zaręczynach. Oby tylko nie skreślili Niny, gdy się dowiedzą, że ma nowotwór. Przecież to nie jej wina.
Ona musi się wprowadzić do Wojtka. Przynajmniej będzie ją miał na oku i pilnował, żeby dużo jadła.
Może niech w kolejnym te całe eksperymenty, które na niej próbują okażą się skuteczne i ona z tego wyjdzie! Będzie szczęśliwa z Włodarczykiem u boku i gromadką dzieci. :3
Pozdrawiam, buziaki! ;*
Cudeńko *.* Bardzo podoba mi się ten rozdział, a Ty "gadasz" głupoty ;P
OdpowiedzUsuńNo i wreszcie Wojtuś wziął się za konkretne sprawy i postanowił poruszyć temat wspólnego mieszkania ;D Mam nadzieję, że Nina się zgodzi na wspólne mieszkanie z Włodarczykiem ;) Ten to zawsze wykombinuje jakieś argumenty, aby Ja przekonać xD
Fajnie, że rodzice Wojtka ucieszyli sie na Ich zaręczyny, ale mam nadzieję, że nie skrytykują tego pomysłu na wiadomość o chorobie dziewczyny.
Pozdrawiam, życzę weny inie mogę doczekać się kolejnego ;**
Zapraszam do siebie:
http://dla-kazdego-zawsze-jest-jakis-ratunek.blogspot.com/
Wojtek musi trzymać Ninę krótko, bo się boi, że mu ucieknie. Eh, no i gdzie by poszła? Z Wojtkiem będzie jej najlepiej. Ciekawe jak rodzice zareagują na tę nowinę.. Będę podważać decyzję Wojtka, czy będą się cieszyć, ze mają tak wspaniałego syna? Ciężko mi przewidzieć ich reakcję..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;**