sobota, 20 grudnia 2014

Część I - WRZESIEŃ

Ranek. Budzą mnie promienie słońca przedzierające się przez rzadkie oczka w firance koloru écru. Przeciągam się i spoglądam na wyświetlacz telefonu. 8:02. Wzdycham ciężko i podnoszę się z łóżka. Wybieram ubranie i zamykam się w łazience na kilka minut. Gdy z niej wychodzę, słyszę głośne dźwięki dzwonka do drzwi.

- Ile można na ciebie czekać? - Odzywa się zniecierpliwiona blondynka zza progu i wchodzi do środka.

- Cześć siostra. Też się cieszę, że cię widzę. - Zamykam za nią drzwi i kieruję się do kuchni.

Jemy wspólnie śniadanie i w końcu zbieramy się do wyjścia. Przed nami ponad godzina drogi. Mimo próśb Agaty sama siadam za kierownicą. Po chwili opuszczamy Bełchatów kierując się w stronę Łodzi.

W drodze słuchamy radia i dużo ze sobą rozmawiamy. Młodsza siostra opowiada mi o swoich obawach dotyczących studiów, które rozpoczyna za niecały miesiąc. Dzielę się z nią swoimi spostrzeżeniami i doświadczeniami. Tym sposobem podróż nam się nie dłuży.

Parkuję na przyszpitalnym parkingu. Wysiadam z obojętnością wypisaną na twarzy, lecz jednocześnie odczuwam wielki niepokój. Niby badania robię raz na kwartał, ale tym razem musieli je powtarzać. W związku z tym, w szpitalu spędziłam nie jedną, a trzy doby. Teraz właśnie zmierzam po wyniki. Z duszą na ramieniu wchodzę do poczekalni.

Zajmuję wolne krzesełko. Tuż obok mnie siada siostra. Szybki rzut oka na zegarek. 9:57. Głęboko wzdycham i zakładam nogę na nogę. Miałam stawić się na 10, co w polskiej służbie zdrowia oznacza, że i tak przyjmą mnie później.

Przyglądam się osobom, które tak jak ja oczekują w kolejce. Parę minut po 10 otwierają się drzwi gabinetu lekarskiego. Wychodzi z nich kobieta, a po króciutkiej chwili z pomieszczenia dobiega męski głos:

- Nina Lisowczak.

Podnoszę się i po paru krokach zamykam drzwi, jednocześnie witając lekarza.

- Dzień dobry, pani Nino. - Odpowiada i dłonią wskazuje na puste krzesło. - Jak się pani dzisiaj czuje?

- W miarę dobrze. - Odpowiadam zgodnie z prawdą.

- A jak w pracy? - Pyta, przedłużając mój pobyt w jego gabinecie. - Dużo zleceń?

- Nie możemy narzekać. - Poprawiam się. - Proszę. Niech pan już skończy te podchody i powie mi w końcu to, na co czekam.

- To tak... - Jego twarz automatycznie się zmienia. - Mam pani wyniki...

- Słucham. - Zastygam w oczekiwaniu. - No niech pan mówi. - Ponaglam go.

- Zastanawiam się od czego zacząć. - Stwierdza, bawiąc się długopisem. Spogląda na swoje dłonie.

Dobrze wiem, że ten ton nie przyniesie mi żadnych pozytywnych wiadomości. Zdaję sobie sprawę, że dzieje się coś złego.

- Proszę nie przedłużać. - Mówię w końcu, czując narastający niepokój.

- Pani Nino... Wie pani, jak wiele badań musieliśmy ostatnio powtarzać. - Nadal nie potrafi spojrzeć mi w oczy. - Chciałbym pani powiedzieć, że wyniki są dobre. Nie mogę jednak tego zrobić. Pani Nino... Nastąpił nawrót choroby z przerzutami. - Dopiero teraz podnosi wzrok.

- Są jakieś nadzieje? - Pytam na pozór obojętnym głosem, ale pojedyncza łza spływa po moim policzku.

- Oczywiście, że będziemy robić, co w naszej mocy. - Mówi szybko. - Tylko...

- Tylko co? - Kolejne słone krople kreślą tory na mojej twarzy.

- Leczenie nie przywróci pani zdrowia. Musi pani być przygotowana na najgorsze...

- Ile mi zostało? - Wstaję z krzesła i podchodzę do drzwi.

- W najlepszym przypadku rok...

Wychodzę z gabinetu bez słowa. Lekarz zrywa się i biegnie za mną. W poczekalni rzucam tylko krótkie „Chodź!” do Agaty. Szybko znajduje się obok mnie. Razem w okamgnieniu opuszczamy szpital. Mimo że siostra próbuje nawiązać kontakt, nie odzywam się. Muszę w ciszy wszystko sobie poukładać.

Wyjmuję klucze z torebki i podaję Adze. Nie chcę prowadzić w takim stanie. Całą drogę do Bełchatowa milczę. Nie odpowiadam na żadne pytanie siostry.

- Dziękuję, że ze mną pojechałaś, ale teraz już idź do domu. - Jedyne zdanie, które wypowiadam, pada na klatce mojego bloku.

- Myślisz, że tak łatwo mnie spławisz? - Idzie za mną krok w krok.

Przeskakuję po dwa schody do góry i zanim ona reaguje, zamykam jej drzwi przed nosem. Dopiero teraz wybucham płaczem. Tutaj nie muszę grać twardzielki. Mogę pozwolić sobie na rozpacz. Popołudnie spędzam z ogromnym opakowaniem chusteczek. Nie mam siły ruszyć się nawet do kuchni. Kanapa w salonie, którą zajęłam, staje się wówczas moim najlepszym przyjacielem. Sama nie wiem, w którym momencie zasypiam.

Otwieram oczy. Podnoszę się i powoli docierają do mnie wydarzenia dzisiejszego przedpołudnia. Został mi rok życia...

Idę do łazienki i zmywam z twarzy pozostałości po makijażu. Przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze, tak jakbym miała robić to po raz ostatni. W końcu wychodzę z pomieszczenia. Kieruję się do kuchni. Zabieram z lodówki jogurt i zajmuję się nim, w międzyczasie podejmując ważne decyzje. Na razie nikomu nie powiem, co się dzieje. Nie potrzebuję litości. Postaram się przeżyć te ostatnie miesiące, tak bym nie żałowała, że czegoś nie zrobiłam. Wyszaleję się. Przynajmniej tak myślę w chwili obecnej, co będzie potem to się okaże.

Spoglądam przez okno. Słońce nadal świeci i zachęca do wyjścia. Zarzucam na ramiona lekki sweterek, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy, a także blok i ołówek. Muszę się uspokoić. Wychodzę z domu i kieruję się do parku. Zajmuję pierwszą ławeczkę, z której mam widok na fontannę. Siadam po turecku i oddaję się ulubionej czynności. Kilka chwil później mam już szkic. Teraz nie pozostało mi nic innego jak dopracować w szczegółach rysunek. Nie jest mi to jednak dane, gdyż ktoś stanął tuż przede mną i zasłania mi cały widok.

- Z całym szacunkiem, ale możesz mi nie przeszkadzać? - Pytam.

- Nie. - Nadal świdruje mnie spojrzeniem. - Ewentualnie mogę ci nie zasłaniać. Ale w takim razie posuń się trochę na tej ławce.

Chcąc nie chcąc spuszczam nogi na ziemię. Dziwi mnie, że nieznajomy cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku.

- Co jest? Ubrudziłam się gdzieś? - Odkładam blok na kolana.

- Nie. - Kręci głową. - Ale ładne. - Zabiera kartkę z dopiero co powstałym szkicem. - Masz talent. Dawno rysujesz?

- Od dziecka. - Odpowiadam nieco poirytowana jego zachowaniem. - Możesz mi wprost powiedzieć o co biega? - Zabieram wszystkie swoje rzeczy, szykując się do powrotu do domu.

- Nie mam takiego zamiaru. - Uśmiecha się tajemniczo. Gdzieś już miałam widzieć taki uśmiech.

- No trudno. - Wstaję i odchodzę alejką.

- No zaczekaj. Nie chciałem cię przestraszyć. - Szybko mnie dogania. - Tak w zasadzie, to Wojtek jestem. - Wyprzedza mnie i staje tuż przede mną.

- Nie sądzę, żeby ta wiedza była mi niezbędna do życia. - Wymijam go.

- Ale ty jesteś. - Zrównuje się ze mną. - Jak taka ładna dziewczyna może być jednocześnie tak uszczypliwa? - Śmieje się pod nosem.

- Ten typ tak ma. - Wzruszam ramionami. - Daleko masz zamiar tak za mną iść?

- Do czasu, aż wreszcie zdradzisz mi swoje imię.

- Nina. - Mówię w końcu. - Zadowolony?

- Ależ oczywiście. - Znów mnie wyprzedza i zmusza do zatrzymania się.

- No, to teraz możesz już sobie iść. - Przewracam oczyma.

- Oszalałaś do końca. - Śmieje się w głos. - Teraz, moja droga, to my pójdziemy na kawę. - Łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą.

Trudno jest mu się przeciwstawić. Ma jakieś 2 metry wzrostu. Przy moich 175 centymetrach i tak widoczna jest duża różnica.

- Z pewnością będę się szwendać po kawiarniach z nieznajomym. - Skupiam siłę i wreszcie się zatrzymuję.

- No weź. - Robi smutną minę. - Proszę zgódź się. Tylko jedna kawa. Kilkanaście minut ze mną wytrzymasz. Prooooszę... - Jęczy.

- Oczy kota ze Shreka na mnie nie działają. - Spoglądam w górę. Teraz już jestem pewna, że musiałam go gdzieś widzieć, jednak nie pamiętam gdzie. - Ale dobrze. Pół godziny. Nie więcej.

- Super! - Aż podskakuje do góry na moje słowa. - Chodź, znam tu fajną kafejkę.

Odległość do kawiarenki pokonujemy w milczeniu. Jednak nam to nie przeszkadza. Czasem cisza bywa denerwująca, ale nie tym razem. Wojciech jako dżentelmen otwiera przede mną drzwi, a potem odsuwa krzesło przy stoliku. Oboje zamawiamy latte i wuzetkę.

- W takim razie, Nino, powiedz mi, co działo się z tobą po tym, jak przenieśli cię do innego szpitala? - Pyta, a ja o mało nie krztuszę się kawą.

No tak! Faktycznie! Przecież to chłopak, który kiedyś pomylił sale w klinice. Ale jak on może pamiętać takie rzeczy? I skąd w ogóle wie?!

- Moment. Bo czegoś tu nie rozumiem... - Odzywam się, gdy tylko odzyskuję zdolność mówienia. - Skąd wiesz, że mnie przenieśli? To po pierwsze. A po drugie, jak mnie poznałeś? Przecież to było... Dwa lata temu. - Liczę szybko.

- Dokładnie 26 miesięcy temu. - Wyjaśnia, czym przeraża mnie jeszcze bardziej. - Wątpię czy pamiętasz, ale jak wychodziłem powiedziałem „Do zobaczenia”. A to zobowiązuje. - Uśmiecha się szeroko. - Wtedy się spieszyłem. Następnego dnia przyjechałem po ciocię, bo ją wypisali. Chciałem cię odwiedzić. Ale ciebie nie było. Jakaś miła pielęgniarka wyjaśniła, że przewieźli cię do innego szpitala, bo miałaś mieć silniejszą chemię, czy jakoś tak. I od tej pory nie dawało mi to spokoju. - Spogląda na mnie tym swoim przenikliwym spojrzeniem. - Nie miałem okazji wtedy z tobą porozmawiać, choć bardzo chciałem. Było mi cię szkoda. Wiem ile wycierpiała moja ciocia, więc zastanawiałem się jak taka młoda, ładna dziewczyna również mogła zostać dotknięta przez taką straszną chorobę. Ot i cała historyja. - Wzrusza ramionami.

Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Próbuję cokolwiek wymyślić, ale jestem zaszokowana.

- Nadal nie wiem, jak mnie poznałeś po tak długim czasie. - Wzdycham głęboko.

- Mam pamięć do twarzy, a poza tym takich cudownych oczu jak twoje nie da się zapomnieć. - Czuję, że rumienię się na jego słowa. - Ale to chyba jakiś znak, że mogłem cię znów spotkać po tak długim czasie.

- Tak. To niesamowite. - Nadal nie mogę w to uwierzyć.

Otrząsam się jednak szybko słysząc mój telefon. Ktoś za wszelką cenę usiłuje się ze mną skontaktować. Szymon. Przepraszam Wojtka i wychodzę na zewnątrz.

- Cześć siostrzyczko. - Słyszę, gdy tylko naciskam zieloną słuchawkę.

- Hej.

- Jak wyniki? - Pyta wprost.

- A mogę powiedzieć ci jak wrócę do domu? - Próbuję za wszelką cenę przedłużyć moment wyznania bratu prawdy.

- Aha. Taktyka pytaniem w pytanie. Czyli coś nie tak. - Że też on musi tak dobrze mnie znać. - Gdzie jesteś, to podrzucę cię do domu?

- Taaa. Specjalnie z Łodzi do Bełka przyjedziesz, żeby mnie odwieźć kilometr. - Ironizuję.

- Młoda. - Jak ja tego zwrotu nie lubię! - To ma znaczyć, że chcę z tobą pogadać twarzą w twarz, a nie przez telefon. Ponawiam pytanie.

Podaję mu adres i jak się okazuje, zanim zdążyłam się rozłączyć, Szymon parkował koło kawiarenki.

- Teleportacja czy co? - Dziwię się. - Zaczekaj chwilkę.

Wracam do budynku i żegnam się z Wojciechem. Dziękuję mu za kawę i rozmowę, po czym szybko wychodzę. Wybiega za mną, jednak nie zdąża. Samochód brata szybciej odjeżdża. I znów zostawiam go bez wieści.

Będąc już w domu przekazuję Szymkowi wszystkie informacje. Ledwo powstrzymuję łzy. Ale udaje mi się. Mówię mu także o moich zamiarach. Nie odpowiada mi, tylko mocno mnie przytula. To wystarcza. Wiem, że będzie chciał mi za wszelką cenę pomóc.

- Pakuj się. - Wstaje nagle. - Jedziesz ze mną do Łodzi na jakiś czas. Tydzień-dwa. Proszę. - Dodaje.

Przystaję na jego propozycję. Po kilkunastu minutach wsiadamy do samochodu.

- Pojedźmy najpierw do rodziców. - Mówię, na co Szymon tylko kiwa głową.

Potem przekazuję im wszystkie informacje. Domyślali się, że coś jest nie tak, gdy całą sytuację opowiedziała im Agata. Jednak znają mnie na tyle, żeby wiedzieć, że telefony tylko pogorszyłyby sprawę. Dlatego zaczekali i dobrze zrobili. Widzę po ich minach, że bardzo się przejęli. Jednak i tak nic nie można zrobić.

Dwie godziny później jesteśmy już w mieszkaniu Szymona po kolacji. Sam stwierdził, że musi trochę odpocząć i wziął parę dni zaległego urlopu. Za wszelką cenę próbował oderwać moje myśli od choroby i tego, że z każdym dniem przybliżała się perspektywa niemocy. 

 ~ * ~
Cześć :)
Na początku chciałam złożyć wszystkim serdeczne świąteczne życzenia, dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, aby każdy kolejny dzień napawał optymizmem. 
Co do rozdziału - same oceńcie, jak to wszystko wyszło. Trochę tym razem pobawię się narracją.
Bawcie się dobrze w Sylwestra :)
Pozdrawiam 

4 komentarze:

  1. ( Pierwsza oł Yea. )
    Super początek, oby tak dalej. Tobie też szczęśliwych świat ;*
    Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział. Szkoda,że tak się sprawy potoczyły. Może jest jeszcze szansa dla Niny? Najważniejsze,by się nie poddawała.
    Tobie również Wesołych! ;*
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. podoba mi się ta zmiana stylu :D
    zobaczymy jak to się rozwinie... a co do Wojtka... Bełchatów... :D <3
    życzenia Ci już składałam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wojtek chyba się zakochał ^^
    Szkoda mi Niny, ale mam nadzieję że będzie próbowała żyć normalnie i się nie załamie, będzie miała wsparcie w przyjaciołach. A może lekarze się mylili i będzie żyła tyle, co zdrowi ludzie...może uda się Ją wyleczyć...
    Czekam na kolejny i zapraszam do siebie na nowy, mam nadzieje, że ilość rozdziałów (bo jest ich już 36) Cie nie przerazi i przeczytasz to opowiadanie... ;)
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń