Ranek.
Budzą mnie promienie słońca przedzierające się przez rzadkie
oczka w firance koloru écru. Przeciągam się i spoglądam na
wyświetlacz telefonu. 8:02. Wzdycham ciężko i podnoszę się z
łóżka. Wybieram ubranie i zamykam się w łazience na kilka minut.
Gdy z niej wychodzę, słyszę głośne dźwięki dzwonka do drzwi.
-
Ile można na ciebie czekać? - Odzywa się zniecierpliwiona
blondynka zza progu i wchodzi do środka.
-
Cześć siostra. Też się cieszę, że cię widzę. - Zamykam za nią
drzwi i kieruję się do kuchni.
Jemy
wspólnie śniadanie i w końcu zbieramy się do wyjścia. Przed nami
ponad godzina drogi. Mimo próśb Agaty sama siadam za kierownicą.
Po chwili opuszczamy Bełchatów kierując się w stronę Łodzi.
W
drodze słuchamy radia i dużo ze sobą rozmawiamy. Młodsza siostra
opowiada mi o swoich obawach dotyczących studiów, które rozpoczyna
za niecały miesiąc. Dzielę się z nią swoimi spostrzeżeniami i
doświadczeniami. Tym sposobem podróż nam się nie dłuży.
Parkuję
na przyszpitalnym parkingu. Wysiadam z obojętnością wypisaną na
twarzy, lecz jednocześnie odczuwam wielki niepokój. Niby badania
robię raz na kwartał, ale tym razem musieli je powtarzać. W
związku z tym, w szpitalu spędziłam nie jedną, a trzy doby. Teraz
właśnie zmierzam po wyniki. Z duszą na ramieniu wchodzę do
poczekalni.
Zajmuję
wolne krzesełko. Tuż obok mnie siada siostra. Szybki rzut oka na
zegarek. 9:57. Głęboko wzdycham i zakładam nogę na nogę. Miałam
stawić się na 10, co w polskiej służbie zdrowia oznacza, że i
tak przyjmą mnie później.
Przyglądam
się osobom, które tak jak ja oczekują w kolejce. Parę minut po 10
otwierają się drzwi gabinetu lekarskiego. Wychodzi z nich kobieta,
a po króciutkiej chwili z pomieszczenia dobiega męski głos:
-
Nina Lisowczak.
Podnoszę się i po paru krokach
zamykam drzwi, jednocześnie witając lekarza.
- Dzień dobry, pani Nino. -
Odpowiada i dłonią wskazuje na puste krzesło. - Jak się pani
dzisiaj czuje?
- W miarę dobrze. - Odpowiadam
zgodnie z prawdą.
- A jak w pracy? - Pyta,
przedłużając mój pobyt w jego gabinecie. - Dużo zleceń?
- Nie możemy narzekać. -
Poprawiam się. - Proszę. Niech pan już skończy te podchody i
powie mi w końcu to, na co czekam.
- To tak... - Jego twarz
automatycznie się zmienia. - Mam pani wyniki...
- Słucham. - Zastygam w
oczekiwaniu. - No niech pan mówi. - Ponaglam go.
- Zastanawiam się od czego
zacząć. - Stwierdza, bawiąc się długopisem. Spogląda na swoje
dłonie.
Dobrze wiem, że ten ton nie
przyniesie mi żadnych pozytywnych wiadomości. Zdaję sobie sprawę,
że dzieje się coś złego.
- Proszę nie przedłużać. -
Mówię w końcu, czując narastający niepokój.
- Pani Nino... Wie pani, jak
wiele badań musieliśmy ostatnio powtarzać. - Nadal nie potrafi
spojrzeć mi w oczy. - Chciałbym pani powiedzieć, że wyniki są
dobre. Nie mogę jednak tego zrobić. Pani Nino... Nastąpił nawrót
choroby z przerzutami. - Dopiero teraz podnosi wzrok.
- Są jakieś nadzieje? - Pytam
na pozór obojętnym głosem, ale pojedyncza łza spływa po moim
policzku.
- Oczywiście, że będziemy
robić, co w naszej mocy. - Mówi szybko. - Tylko...
- Tylko co? - Kolejne słone
krople kreślą tory na mojej twarzy.
- Leczenie nie przywróci pani
zdrowia. Musi pani być przygotowana na najgorsze...
- Ile mi zostało? - Wstaję z
krzesła i podchodzę do drzwi.
- W najlepszym przypadku rok...
Wychodzę z gabinetu bez słowa.
Lekarz zrywa się i biegnie za mną. W poczekalni rzucam tylko
krótkie „Chodź!” do Agaty. Szybko znajduje się obok mnie.
Razem w okamgnieniu opuszczamy szpital. Mimo że siostra próbuje
nawiązać kontakt, nie odzywam się. Muszę w ciszy wszystko sobie
poukładać.
Wyjmuję klucze z torebki i
podaję Adze. Nie chcę prowadzić w takim stanie. Całą drogę do
Bełchatowa milczę. Nie odpowiadam na żadne pytanie siostry.
- Dziękuję, że ze mną
pojechałaś, ale teraz już idź do domu. - Jedyne zdanie, które
wypowiadam, pada na klatce mojego bloku.
- Myślisz, że tak łatwo mnie
spławisz? - Idzie za mną krok w krok.
Przeskakuję po dwa schody do
góry i zanim ona reaguje, zamykam jej drzwi przed nosem. Dopiero
teraz wybucham płaczem. Tutaj nie muszę grać twardzielki. Mogę
pozwolić sobie na rozpacz. Popołudnie spędzam z ogromnym
opakowaniem chusteczek. Nie mam siły ruszyć się nawet do kuchni.
Kanapa w salonie, którą zajęłam, staje się wówczas moim
najlepszym przyjacielem. Sama nie wiem, w którym momencie zasypiam.
Otwieram oczy. Podnoszę się i
powoli docierają do mnie wydarzenia dzisiejszego przedpołudnia.
Został mi rok życia...
Idę do łazienki i zmywam z
twarzy pozostałości po makijażu. Przyglądam się swojemu odbiciu
w lustrze, tak jakbym miała robić to po raz ostatni. W końcu
wychodzę z pomieszczenia. Kieruję się do kuchni. Zabieram z
lodówki jogurt i zajmuję się nim, w międzyczasie podejmując
ważne decyzje. Na razie nikomu nie powiem, co się dzieje. Nie
potrzebuję litości. Postaram się przeżyć te ostatnie miesiące,
tak bym nie żałowała, że czegoś nie zrobiłam. Wyszaleję się.
Przynajmniej tak myślę w chwili obecnej, co będzie potem to się
okaże.
Spoglądam przez okno. Słońce
nadal świeci i zachęca do wyjścia. Zarzucam na ramiona lekki
sweterek, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy, a także blok i ołówek.
Muszę się uspokoić. Wychodzę z domu i kieruję się do parku.
Zajmuję pierwszą ławeczkę, z której mam widok na fontannę.
Siadam po turecku i oddaję się ulubionej czynności. Kilka chwil
później mam już szkic. Teraz nie pozostało mi nic innego jak
dopracować w szczegółach rysunek. Nie jest mi to jednak dane, gdyż
ktoś stanął tuż przede mną i zasłania mi cały widok.
- Z całym szacunkiem, ale możesz
mi nie przeszkadzać? - Pytam.
- Nie. - Nadal świdruje mnie
spojrzeniem. - Ewentualnie mogę ci nie zasłaniać. Ale w takim
razie posuń się trochę na tej ławce.
Chcąc nie chcąc spuszczam nogi
na ziemię. Dziwi mnie, że nieznajomy cały czas nie spuszcza ze
mnie wzroku.
- Co jest? Ubrudziłam się
gdzieś? - Odkładam blok na kolana.
- Nie. - Kręci głową. - Ale
ładne. - Zabiera kartkę z dopiero co powstałym szkicem. - Masz
talent. Dawno rysujesz?
- Od dziecka. - Odpowiadam nieco
poirytowana jego zachowaniem. - Możesz mi wprost powiedzieć o co
biega? - Zabieram wszystkie swoje rzeczy, szykując się do powrotu
do domu.
- Nie mam takiego zamiaru. -
Uśmiecha się tajemniczo. Gdzieś już miałam widzieć taki
uśmiech.
- No trudno. - Wstaję i odchodzę
alejką.
- No zaczekaj. Nie chciałem cię
przestraszyć. - Szybko mnie dogania. - Tak w zasadzie, to Wojtek
jestem. - Wyprzedza mnie i staje tuż przede mną.
- Nie sądzę, żeby ta wiedza
była mi niezbędna do życia. - Wymijam go.
- Ale ty jesteś. - Zrównuje się
ze mną. - Jak taka ładna dziewczyna może być jednocześnie tak
uszczypliwa? - Śmieje się pod nosem.
- Ten typ tak ma. - Wzruszam
ramionami. - Daleko masz zamiar tak za mną iść?
- Do czasu, aż wreszcie
zdradzisz mi swoje imię.
- Nina. - Mówię w końcu. -
Zadowolony?
- Ależ oczywiście. - Znów mnie
wyprzedza i zmusza do zatrzymania się.
- No, to teraz możesz już sobie
iść. - Przewracam oczyma.
- Oszalałaś do końca. - Śmieje
się w głos. - Teraz, moja droga, to my pójdziemy na kawę. - Łapie
mnie za rękę i ciągnie za sobą.
Trudno jest mu się
przeciwstawić. Ma jakieś 2 metry wzrostu. Przy moich 175
centymetrach i tak widoczna jest duża różnica.
- Z pewnością będę się
szwendać po kawiarniach z nieznajomym. - Skupiam siłę i wreszcie
się zatrzymuję.
- No weź. - Robi smutną minę.
- Proszę zgódź się. Tylko jedna kawa. Kilkanaście minut ze mną
wytrzymasz. Prooooszę... - Jęczy.
- Oczy kota ze Shreka na mnie nie
działają. - Spoglądam w górę. Teraz już jestem pewna, że
musiałam go gdzieś widzieć, jednak nie pamiętam gdzie. - Ale
dobrze. Pół godziny. Nie więcej.
- Super! - Aż podskakuje do góry
na moje słowa. - Chodź, znam tu fajną kafejkę.
Odległość do kawiarenki
pokonujemy w milczeniu. Jednak nam to nie przeszkadza. Czasem cisza
bywa denerwująca, ale nie tym razem. Wojciech jako dżentelmen
otwiera przede mną drzwi, a potem odsuwa krzesło przy stoliku.
Oboje zamawiamy latte i wuzetkę.
- W takim razie, Nino, powiedz
mi, co działo się z tobą po tym, jak przenieśli cię do innego
szpitala? - Pyta, a ja o mało nie krztuszę się kawą.
No tak! Faktycznie! Przecież to
chłopak, który kiedyś pomylił sale w klinice. Ale jak on może
pamiętać takie rzeczy? I skąd w ogóle wie?!
- Moment. Bo czegoś tu nie
rozumiem... - Odzywam się, gdy tylko odzyskuję zdolność mówienia.
- Skąd wiesz, że mnie przenieśli? To po pierwsze. A po drugie, jak
mnie poznałeś? Przecież to było... Dwa lata temu. - Liczę
szybko.
- Dokładnie 26 miesięcy temu. -
Wyjaśnia, czym przeraża mnie jeszcze bardziej. - Wątpię czy
pamiętasz, ale jak wychodziłem powiedziałem „Do zobaczenia”. A
to zobowiązuje. - Uśmiecha się szeroko. - Wtedy się spieszyłem.
Następnego dnia przyjechałem po ciocię, bo ją wypisali. Chciałem
cię odwiedzić. Ale ciebie nie było. Jakaś miła pielęgniarka
wyjaśniła, że przewieźli cię do innego szpitala, bo miałaś
mieć silniejszą chemię, czy jakoś tak. I od tej pory nie dawało
mi to spokoju. - Spogląda na mnie tym swoim przenikliwym
spojrzeniem. - Nie miałem okazji wtedy z tobą porozmawiać, choć
bardzo chciałem. Było mi cię szkoda. Wiem ile wycierpiała moja
ciocia, więc zastanawiałem się jak taka młoda, ładna dziewczyna
również mogła zostać dotknięta przez taką straszną chorobę.
Ot i cała historyja. - Wzrusza ramionami.
Nie wiem, co mam mu
odpowiedzieć. Próbuję cokolwiek wymyślić, ale jestem
zaszokowana.
- Nadal nie wiem, jak mnie
poznałeś po tak długim czasie. - Wzdycham głęboko.
- Mam pamięć do twarzy, a poza
tym takich cudownych oczu jak twoje nie da się zapomnieć. - Czuję,
że rumienię się na jego słowa. - Ale to chyba jakiś znak, że
mogłem cię znów spotkać po tak długim czasie.
- Tak. To niesamowite. - Nadal
nie mogę w to uwierzyć.
Otrząsam się jednak szybko
słysząc mój telefon. Ktoś za wszelką cenę usiłuje się ze mną
skontaktować. Szymon. Przepraszam Wojtka i wychodzę na zewnątrz.
- Cześć siostrzyczko. - Słyszę,
gdy tylko naciskam zieloną słuchawkę.
- Hej.
- Jak wyniki? - Pyta wprost.
- A mogę powiedzieć ci jak
wrócę do domu? - Próbuję za wszelką cenę przedłużyć moment
wyznania bratu prawdy.
- Aha. Taktyka pytaniem w
pytanie. Czyli coś nie tak. - Że też on musi tak dobrze mnie znać.
- Gdzie jesteś, to podrzucę cię do domu?
- Taaa. Specjalnie z Łodzi do
Bełka przyjedziesz, żeby mnie odwieźć kilometr. - Ironizuję.
- Młoda. - Jak ja tego zwrotu
nie lubię! - To ma znaczyć, że chcę z tobą pogadać twarzą w
twarz, a nie przez telefon. Ponawiam pytanie.
Podaję mu adres i jak się
okazuje, zanim zdążyłam się rozłączyć, Szymon parkował koło
kawiarenki.
- Teleportacja czy co? - Dziwię
się. - Zaczekaj chwilkę.
Wracam do budynku i żegnam się
z Wojciechem. Dziękuję mu za kawę i rozmowę, po czym szybko
wychodzę. Wybiega za mną, jednak nie zdąża. Samochód brata
szybciej odjeżdża. I znów zostawiam go bez wieści.
Będąc już w domu przekazuję
Szymkowi wszystkie informacje. Ledwo powstrzymuję łzy. Ale udaje mi
się. Mówię mu także o moich zamiarach. Nie odpowiada mi, tylko
mocno mnie przytula. To wystarcza. Wiem, że będzie chciał mi za
wszelką cenę pomóc.
- Pakuj się. - Wstaje nagle. -
Jedziesz ze mną do Łodzi na jakiś czas. Tydzień-dwa. Proszę. -
Dodaje.
Przystaję na jego propozycję.
Po kilkunastu minutach wsiadamy do samochodu.
- Pojedźmy najpierw do rodziców.
- Mówię, na co Szymon tylko kiwa głową.
Potem przekazuję im wszystkie
informacje. Domyślali się, że coś jest nie tak, gdy całą
sytuację opowiedziała im Agata. Jednak znają mnie na tyle, żeby
wiedzieć, że telefony tylko pogorszyłyby sprawę. Dlatego
zaczekali i dobrze zrobili. Widzę po ich minach, że bardzo się
przejęli. Jednak i tak nic nie można zrobić.
Dwie godziny później jesteśmy
już w mieszkaniu Szymona po kolacji. Sam stwierdził, że musi
trochę odpocząć i wziął parę dni zaległego urlopu. Za wszelką
cenę próbował oderwać moje myśli od choroby i tego, że z każdym
dniem przybliżała się perspektywa niemocy.
~ * ~
Cześć :)
Na początku chciałam złożyć wszystkim serdeczne świąteczne życzenia, dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, aby każdy kolejny dzień napawał optymizmem.
Na początku chciałam złożyć wszystkim serdeczne świąteczne życzenia, dużo zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, aby każdy kolejny dzień napawał optymizmem.
Co do rozdziału - same oceńcie, jak to wszystko wyszło. Trochę tym razem pobawię się narracją.
Bawcie się dobrze w Sylwestra :)
Pozdrawiam
( Pierwsza oł Yea. )
OdpowiedzUsuńSuper początek, oby tak dalej. Tobie też szczęśliwych świat ;*
Czekam na następny ;)
Świetny rozdział. Szkoda,że tak się sprawy potoczyły. Może jest jeszcze szansa dla Niny? Najważniejsze,by się nie poddawała.
OdpowiedzUsuńTobie również Wesołych! ;*
Pozdrawiam ;)
podoba mi się ta zmiana stylu :D
OdpowiedzUsuńzobaczymy jak to się rozwinie... a co do Wojtka... Bełchatów... :D <3
życzenia Ci już składałam :*
Wojtek chyba się zakochał ^^
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Niny, ale mam nadzieję że będzie próbowała żyć normalnie i się nie załamie, będzie miała wsparcie w przyjaciołach. A może lekarze się mylili i będzie żyła tyle, co zdrowi ludzie...może uda się Ją wyleczyć...
Czekam na kolejny i zapraszam do siebie na nowy, mam nadzieje, że ilość rozdziałów (bo jest ich już 36) Cie nie przerazi i przeczytasz to opowiadanie... ;)
Pozdrawiam ;*